Janusz Wróblewski: – Po zdobyciu Złotej Palmy w Cannes aktorki grające główne role w „Życiu Adeli: Rozdział 1 i 2” poskarżyły się publicznie, że czują się wykorzystane, że w czasie realizacji czuły się jak prostytutki i nigdy więcej nie chcą z panem współpracować.
Abdellatif Kechiche: – Jest mi naprawdę przykro, gdyż na planie nie wydarzyło się nic szczególnego, co mogłoby je sprowokować do tak ostrej krytyki. Sceny miłosne trwają zaledwie 10 minut. Kręciliśmy je, umówiwszy się wcześniej, o jaki efekt nam chodzi. Skupiliśmy się na tym, żeby ciała aktorek i choreografia wyglądały naturalnie. Kluczowe było oświetlenie, co wymagało pewnej cierpliwości. Cienie miały podkreślać piękno, jak w obrazach czy rzeźbach poświęconych erotycznym czułościom.
Zdaniem aktorek nagrywanie scen intymnych zostało niepotrzebnie przeciągnięte do 10 dni. Uznały to za psychiczne znęcanie się. W wywiadzie dla „Daily Beast” twierdzą, że wymagał pan ślepego posłuszeństwa, że przeżyły koszmar.
Nagrania nie trwały od rana do nocy. Tylko około 20–30 minut dziennie. Czekaliśmy na odpowiedni nastrój, aż pojawi się fizyczne pożądanie. Inaczej nic by nie wyszło, nawet gdybyśmy bardzo się starali. Wiem, że to nie brzmi najlepiej, ale np. jeśli aktorzy nie są faktycznie głodni, sceny spożywania posiłków też wypadają sztucznie. W przerwach robiliśmy brakujące duble. Kamera pracowała dokładnie w ten sam sposób co zawsze. To kwestia zasad, wyczucia realizmu. W kinie szukam bezwarunkowej prawdy. Nie chcę, żeby moje filmy imitowały codzienność. One mają ją tworzyć. Nie chodzi o udawanie, tylko o budowanie prawdziwego życia, o autentyzm. Zwłaszcza na poziomie emocjonalnym.