Nawet średnio ortodoksyjny historyk sztuki mógłby pomarudzić. Na przykład nad rocznicą liczoną od powstania obrazu Kazimierza Malewicza „Czarny kwadrat na białym tle”. Słusznie przypominając, że już w 1910 r. całkiem świadomie i w pełni zatopił się w abstrakcji Wassily Kandinsky. A gdyby głębiej poszperać, to niefiguratywne obrazy jeszcze wcześniej tworzyli m.in. Henry van de Velde („Kompozycja abstrakcyjna” z 1893 r.), Mykolas Ciurlonis („Leśna muzyka, leśne szmery” z 1903 r.) czy Francis Picabia („Kauczuk” z 1909 r.). Kuratorka skupiła się jednak na tzw. abstrakcji geometrycznej, można więc zrozumieć, że dla niej wszystko zaczęło się od słynnego czworoboku.
Z dużo większą uwagą wypada pochylić się nad owym „zmienianiem świata”. O trzech czwartych twórców prezentowanych na tej wystawie słyszało może tylko grono zatwardziałych fanów malarskiej geometrii, co każe poważnie wątpić w ich wpływ na losy czegokolwiek, o świecie nie wspominając.
Klątwa Malewicza
W przeoraniu estetyki zasługi abstrakcji są niepodważalne. Rewolucja, której dokonała, poszła z pewnością dużo dalej niż kubizm Picassa i przynajmniej równie daleko co poczynania Duchampa. To było spore wyzwanie, by społeczeństwa, przyzwyczajone do figuratywnych narracji już od czasów rysunków naskalnych w Lascaux i Wenus z Willendorfu, zachęcać do kontemplacji dzieł niemających żadnych wyraźnych desygnatów w rzeczywistości. Z bardzo ograniczonymi możliwościami odwoływania się do skojarzeń, do emocji, do doświadczeń osobistych.
Tyle że abstrakcja szybko wykorzystała wszelkie swe atuty.