Między fotokłamstwem a artystyczną kreacją
Photoshop ma 25 lat. Jak zmienił nasze życie?
Pierwsze skojarzenie, gdy słyszymy „Photoshop”? Kto pomyślał: najpopularniejszy program do obróbki grafiki rastrowej? Można śmiało stawiać euro przeciw rublom, że większości z nas w pierwszej kolejności przychodzą do głowy te wszystkie cudmodelki z okładek - magicznie wyszczuplone, odpryszczone, pozbawione cellulitu, za to z nienaturalnie wydłużonymi nogami i szyjami. Jakby spadły na Ziemię w desancie z Wenus, bo przecież na naszej planecie takich zjawiskowych półbogiń, o nieprzewidzianych przez matkę naturę proporcjach, raczej się nie spotyka.
Czasami, gdy grafikowi tworzącemu te iluzje na komputerze omsknie się ręka lub zanadto dokucza kac, może się okazać, że księżniczka z Wenus nie ma łokcia lub pępka, ale za to ma sześciopalczastą dłoń. Widzieliśmy takich wpadek wystarczająco wiele, by mieć świadomość, jak mało wiarygodne są „zdjęcia” pięknych kobiet z reklam i kolorowych magazynów. A jednak kolejne wpadki obnażone w internecie wciąż postrzegamy naiwnie jako małe sensacje.
Justinowi Bieberowi powiększono na fotkach mięśnie i wypukłość gatek opinających krocze (sic!). Gdy wyciekły niepodretuszowane zdjęcia Beyoncé dla L'Oréal, okazało się – kto by pomyślał – że też, jak każda kobieta w jej wieku, ma zmarszczki tu i tam, a jej cera nie wygląda gładko jak płatki dopiero co rozkwitłej o poranku róży. Cindy Crawford z kolei, jak dowodzi sesja dla „Marie Claire”, ma zwiotczały brzuch. No po prostu cały świat jest w szoku i dotąd nie może się po tych odkryciach pozbierać.
Wyfotoszopowani
Możemy ironizować z manipulacji, jakich dokonują wyrobnicy „Photoshopa” na zlecenie redakcji, producentów kosmetyków czy agencji reklamowych, ale konsekwencje lansowania nieistniejących standardów urody są poważne.