Film Andrieja Zwiagincewa został obsypany nagrodami poza Rosją, w tym „Złotym Globem” za najlepszy film nieanglojęzyczny, i o mały włos nie dostał Oscara w tej kategorii. Opowieść o bezsilnych zmaganiach „zwykłego człowieka” z wielką państwową machiną nawiązuje do biblijnych obrazów, ale jednocześnie mówi językiem jasnym i zrozumiałym dla masowego odbiorcy. „Mainstreamowym” – jak napisał dziennik „Wiedomosti”.
Manifest antyputinowski
„Lewiatan” wywołał w Rosji gorące kontrowersje. W sumie jednak wyszło mu to na dobre, bo przyciągnął sporo widzów, gdy w końcu trafił na ekrany. Znany publicysta Władimir Pozner porównał nawet krytyków reżysera do tych, którzy w brali udział w „zbiorowym potępieniu antysowietczyka Pasternaka”. Po otrzymaniu w 1958 r. literackiej nagrody Nobla za „Doktora Żywago” pisarz został wyrzucony ze Związku Pisarzy ZSRS i padł ofiarą zainicjowanej przez państwo masowej nagonki. W jej efekcie musiał odmówić przyjęcia nagrody.
Oczywiście, mówi Pozner, dzisiaj czasy są inne. Zwiagincew jest bezpieczny i dalej będzie tworzył. Ale podobnie jak w przypadku Pasternaka, tym razem także zadziałała zasada: „nie czytałem, ale się wypowiem”. Film podzielił Rosjan, zanim jeszcze zdążyli go obejrzeć. Poszło o patriotyzm i prawo do krytykowania państwa.
„To antyputinowski manifest, film antyrosyjski, zrobiony na zamówienie wrogów Rosji” – krzyczał dyżurny politolog Siergiej Markow. „Zbiór rusofobicznych stereotypów” – biadolił deputowany Witalij Miłonow. „Zło, a dla zła nie ma miejsca w kinach. Poprosimy ministerstwo kultury o zakaz pokazywania filmu” – grozili prawosławni aktywiści, którzy walkę z „Lewiatanem” postawili sobie za punkt honoru, bo cerkiew prawosławną film „kala” równie silnie co państwo.