Film z filmem już w kioskach i w Sklepie POLITYKI.
*
Morten Tyldum, reżyser „Gry tajemnic” – filmu przedstawiającego biografię Alana Turinga, jednego z największych umysłów ubiegłego stulecia – stanął przed trudnym zadaniem. Musiał wyeksponować najbardziej „filmowe” aspekty życia brytyjskiego matematyka: złożoną osobowość, doskonale wręcz odpowiadającą stereotypowi uczonego „geeka” i dziwaka mającego problemy z relacjami społecznymi; osobisty dramat człowieka prześladowanego za swą seksualną orientację, ale też opisać pracę nad Wielką Tajemnicą, od której zależał los wojny i życie milionów. W rezultacie powstał obraz w konwencji szpiegowskiego thrillera odegranego przez świetnych aktorów, z Benedictem Cumberbatchem na czele, wspieranym przez piękną Keirę Knightley.
Nudzić się nie sposób, ale nie sposób też w pełni zaspokoić polskiego widza, który zawsze znajdzie powód do marudzenia. W tym przypadku powodem okazało się, recenzenci policzyli dokładnie, „całe jedno zdanie powtórzone dwukrotnie” o Polakach, którzy pierwsi wyjaśnili tajniki Enigmy, niemieckiej maszyny szyfrującej. To wydaje się zdecydowanie zbyt mało, jak na rzeczywisty wkład polskiego geniuszu w jedno z największych wojennych wyzwań. Zamiast jednak marudzić, lepiej zastanowić się, czy polski wątek jest istotny dla biografii samego Turinga, bohatera opowieści?
Zhakować system
Odpowiedź sugeruje Andrew Hodges, brytyjski matematyk i autor książki „Enigma.