Zacznij od początku – odparł z powagą Król – doczytaj do końca, a potem przerwij czytanie”. Od razu się przyznam, że jestem stronnicza. I choć próbowałam – jak ogrodnicy, którzy przemalowywali róże w ogrodzie Królowej – i próbowałam znowu, to w uszach i w głowie (i sercu) mam ciągle przekład Antoniego Marianowicza, który znam z dzieciństwa. A który wśród samych tłumaczy i literaturoznawców ma złą opinię. Więcej, kiedy teraz czytałam go dzieciom, zorientowałam się, że naśladuję głos Magdaleny Zawadzkiej, czyli Alicji ze słynnego słuchowiska. I tak Królowa już na zawsze ma głos Ireny Kwiatkowskiej. A Michnikowski jako Kot-Dziwak śpiewa: „Ja nie mam sensu, ty nie masz sensu, żaden jedzenia kęs nie ma sensu. Gry są bez sensu, sny są bez sensu, nawet niestety sens nie ma sensu”.
Dla dzieci lub dorosłych
Niezwykłość „Alicji” Carrolla polega na tym, że zawiera w sobie dwie różne książki. I to nie dlatego, że po „Alicji w Krainie Czarów” powstała „Alicja po drugiej stronie lustra”. Maciej Słomczyński pisał, że „jest to zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa”, bo mamy zarazem książkę dla dzieci i drugą, dla bardzo dorosłych. Stąd taka, a nie inna historia przekładów „Alicji” – jedne są dla dzieci, inne, naładowane przypisami, objaśniają każde odniesienie filozoficzne, lingwistyczne czy logiczne, których jest tu mnóstwo. Istnieją też rozmaite adaptacje i opracowania, które często składają się z samych obrazków – bywa, że koszmarnych. W księgarni znalazłam, ku mojemu zaskoczeniu, bo spodziewałam się, że nie będzie żadnego – dwa nowe przekłady książki.
W ogóle mamy do „Alicji” szczęście – powstało dziewięć przekładów (a licząc swobodne adaptacje – aż 11), a to – zwłaszcza w przypadku książki dla dzieci – bardzo dużo (choć wyprzedzają nas Niemcy, gdzie przekładów tej książki naliczono 34).