Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

W Polsce twórców murali traktuje się jak dzieci z kredkami w tornistrze

Fragment książki „Żeby było ładnie”

mat. pr.
Z kolei na Zachodzie możesz malować, co chcesz. Banksy mógłby królową angielską powiesić na sznurku, a na wystawie wzbudzi zachwyt.
Mariusz Waras, dekoracja statku w ramach Nuart Festival 2014.fot. archiwum Mariusza Warasa/mat. pr. Mariusz Waras, dekoracja statku w ramach Nuart Festival 2014.

Sebastian Frąckiewicz: W jaki sposób przygotowujesz się do pracy na festiwalach street artu – pytam o taką stronę logistyczno-techniczą.
Mariusz Waras: Najpierw sprawdzam sobie okolicę w Google Street View, bo jeszcze żaden organizator nie przysłał mi zdjęć okolicy, gdzie ma być ściana, a to jest sprawa kluczowa. Tym bardziej że tam może istnieć jednak już jakaś inna praca. Dzięki temu wiesz także, czy możesz odnieść się w jakiś sposób do zastanej architektury. Potem przeglądam sobie stare szkice, pomysły i sprawdzam, czy coś dałoby się wykorzystać. Bo jednak tych pomysłów jest więcej niż możliwości realizacji. Jeśli dany pomysł „gryzie się” z miejscem – szukam nowego pomysłu.

Twoje podróże to nie tylko Europa. Była też Kolumbia, Brazylia, Indonezja, Indie. Starasz się jakoś odwoływać do miejscowych problemów czy raczej Cię to nie interesuje?
Dobrze byłoby powiedzieć, że się staram, ale to jest raczej niemożliwe. Zwłaszcza że moje prace funkcjonują tak naprawdę w moim zamkniętym świecie. Ale czasem, jeśli mam czas poszukać i coś znajdę, to staram się do tego odnieść. Zdarza mi się, że po prostu trafiam w jakiś lokalny temat.

Gdzie coś takiego miało miejsce?
Robiłem pracę w belgijskim Sant Nicolas, namalowałem na ścianie takie wielkie balony – sterowce. Okazało się, że to miasto w czasie II wojny było bombardowane przez Niemców, a broniło się właśnie przy pomocy balonów przeciwlotniczych, co uratowało miasto od zagłady. Czasami to „trafienie” wynika z tego, że ja po prostu swoimi pracami opowiadam w miarę uniwersalne historie.

Reklama