W Miejskim Przedsiębiorstwie Oczyszczania i wśród pracowników instytucji gromadzących polską sztukę krążą opowieści o archiwach polskich ilustratorów z PRL, ratowanych w ostatniej chwili ze skupów makulatury, przynoszonych z altanek śmietnikowych do muzeów. Choć nie ma dowodów, że ilustracje rzeczywiście kończą życie w zębach maszyn do rozdrabniania papieru, takie opowieści nie biorą się znikąd – prace artystów należących do polskiej szkoły ilustracji nie miały nigdy w kraju wystarczającej opieki.
Co więcej, oryginały rysunków książkowych są bodaj największą, silną, formacyjną i bardzo oryginalną dziedziną polskiej sztuki XX w., której dorobkiem ministerstwo ani duże instytucje kultury do tej pory się nie zainteresowały. Mimo że ceniona na świecie polska szkoła ilustracji pozostawiła po sobie spuściznę liczoną w dziesiątkach tysięcy oryginalnych rysunków.
Polska szkoła ilustracji istniała równolegle do polskiej szkoły filmowej i polskiej szkoły plakatu. W latach 50. stworzyli ją rysownicy znani już przed wojną, jak Jan Marcin Szancer czy Konstanty Sopoćko, i powojenni absolwenci szkół artystycznych, wśród których byli Bohdan Butenko czy Józef Wilkoń. Szkoła sięgała więc pośrednio po klasycyzujące, XIX-wieczne tradycje polskiej ilustracji, po zbuntowane, zafascynowane technicznym postępem i wielkomiejskim życiem rysunki futurystyczne, a także po młodą, skorą do eksperymentów siłę kreatywną. Lata 50. bardzo sprzyjały artystycznemu rozwojowi ilustratorów. Mogli pracować swobodnie, bo władza komunistyczna założyła, że ilustracja dla dzieci nie grozi antysystemową propagandą, a może nawet pomóc w edukacji estetycznej społeczeństwa.