Wybitnego operatora („Rewers”) i dokumentalistę do debiutu namówiła Małgorzata Szumowska. Początkowo nie czuł się na siłach. Potraktował to jako żart. – Koszałce robiło się za ciasno w dokumencie, kiedy podsunęłam mu tekst o seryjnym zabójcy, zapalił się – wspomina producentka Agnieszka Kurzydło. Razem ze scenarzystą Łukaszem M. Maciejewskim gruntownie przerobili tekst. Nie interesował ich kryminał retro w stylu „Zodiaka” czy „Siedem”. Chcieli wejść na wyższy stopień. Opowiedzieć o fascynacji złem, o tym, że aby być naprawdę złym, musisz zabić tego, kogo kochasz.
Koszałka nie uprawiał nigdy klasycznego dokumentu obserwacyjnego jak Karabasz, Kieślowski czy Łozińscy. Od początku pociągało go łączenie fabuły z dokumentalną prawdą. „Fabuły robi się dzisiaj często tak, żeby udawały dokument. Mnie ciekawi proces odwrotny: nadanie dokumentowi szlifu fabularnego, szlachetnej formy wizualnej” – deklarował w wywiadach. Już w debiutanckim „Takiego pięknego syna urodziłam” (1999 r.) starał się prowokować sytuacje, które zamierzał sfilmować. Drażnił swoją matkę, specjalnie wracał późno do domu, żeby szybciej uzyskać odpowiednią reakcję.
Głośne „Istnienie” (2007 r.) było już czystą kreacją, choć nie wszyscy to wtedy zauważyli (dziś powiedzielibyśmy, że to mockument). Krakowski aktor Jerzy Nowak zapisał w testamencie swoje ciało Akademii Medycznej. Zwłoki miały posłużyć studentom uczącym się anatomii za tzw. preparat formalinowy. Wielu widzów w to uwierzyło i odczytało intencje reżysera jako filmowy wampiryzm, skandaliczne nadużycie, niedopuszczalne żerowanie na cudzej śmierci.