Podobnie jak nasz bohater James Bond, wyczerpany długą przygodą, docieramy do końca opowieści” – napisał kalifornijski sąd w 2001 r. Literacko brzmiące uzasadnienie wyroku zwiastowało koniec sporu między scenarzystą Kevinem McClorym a producentami bondowskiej serii, spółką Danjaq. McClory utrzymywał, że jest współtwórcą filmowego wizerunku słynnego agenta, za co należą mu się pieniądze. Danjaq broniła swojego dorobku, który obejmował 19 zrealizowanych do tamtego czasu filmów. I wygrała.
Scenarzysta nie dostał odszkodowania, nie wolno mu było nakręcić swojego filmu o agencie, lecz wciąż dysponował prawami do istotnych bohaterów i wątków – ze zbrodniczą organizacją Widmo na czele. Dopiero w listopadzie 2013 r. producenci bondowskiego cyklu zawarli ugodę ze spadkobiercami McClory’ego. Oznaczało to zielone światło dla „Spectre”. Największego – jak się zapowiada – Bonda wszech czasów.
Kosztowne nieporozumienie
Kłopoty wywołał sam Ian Fleming, twórca literackiego pierwowzoru bohatera. Od połowy lat 50. chciał go przenieść na ekran kinowy, na przeszkodzie stali jednak tyleż niesolidni producenci, co niedostatek zdolności scenopisarskich. W 1958 r. poznał obiecującego filmowca, właśnie Kevina McClory’ego, a ten roztoczył przed nim wizję filmu o Bondzie w swojej reżyserii. Wspólnie zasiedli do pisania scenariusza zupełnie nowej opowieści. Rzecz obejmowała m.in. walkę z międzynarodową organizacją terrorystyczną. „Spectre” już wtedy znajdowała się na liście roboczych tytułów. Z projektu nic nie wyszło, a w 1961 r. pisarz wydał powieść „Operacja Piorun” stworzoną w oparciu o wątki scenariusza. McClory próbował zablokować publikację, co było początkiem serii sądowych batalii.
Fleming dogadał się tymczasem z innymi producentami filmowymi, Harrym Saltzmanem i Albertem „Cubby” Broccolim.