Niedawno Krystyna Janda, na zadane w wywiadzie pytanie o skojarzenia z wygłoszonym przez ministra Glińskiego hasłem, że teraz czas na kulturę narodową, odpowiedziała: „Jestem polską artystką, a nie narodową. Kiedy przyjeżdżałam grać w filmie w Bułgarii, to słyszałam, że pracuję z zasłużonym narodowym artystą Bułgarskiej Republiki Ludowej. Albo w Rosji w teatrze spotykałam tylko narodowych artystów. (…) Czy tym, którzy będą dawać pieniądze na sztukę, będzie zależało na tym, żeby robić naprawdę dobre rzeczy, opowiadające o naszej historii, czy chodzi o gloryfikowanie władzy? Na razie wszystkie działania zmierzają do tego, że słowa takie, jak »patriota«, »patriotyzm«, »narodowy« stają się podejrzane”.
To prawda, tendencja do nadużywania tego typu retoryki dała się już zauważyć w trakcie parlamentarnej kampanii wyborczej, w której Beata Szydło nie mówiła nigdy o społeczeństwie, lecz zawsze o wspólnocie narodowej, i nie zwracała się do obywateli, ale zawsze do „Polaków”. Uzupełnieniem języka stało się usunięcie flag Unii Europejskiej z sali konferencyjnej Kancelarii Premiera. Te słowa i gesty mają oczywiście odpowiedni sens polityczny, ale dodatkowego znaczenia nabierają wtedy, kiedy przedmiotem działania politycznego staje się kultura. Uzasadniając zamiar odrzucenia obywatelskiego projektu „Świecka szkoła”, posłanka Prawa i Sprawiedliwości Marzena Machałek twierdziła, że „uderza [on] w coś, co jest naszą wartością: w jednorodność kulturową i religijną”. Wcześniej minister Waszczykowski wypowiedział się na łamach niemieckiego tabloidu „Bild” przeciwko światu będącemu „mieszaniną kultur i ras”. Ujawnia się tu szczególne wyobrażenie o „dobrym świecie”, w którym homogeniczna kultura stanowi emanację narodu spojonego więzią plemienną.