Nawet jeżeli czytelnicy nie znają nazwiska Yanna Arthusa-Bertranda, to z pewnością pamiętają zdjęcia. Jego wystawa „Ziemia widziana z nieba” była jednym z większych wystawienniczych przebojów w historii fotografii. Szacuje się, że tę ekspozycję – pokazywaną na płotach, dworcach, lotniskach i miejskich rynkach w 110 miastach na całym świecie – obejrzało 120 mln ludzi. Do tego dochodzą jeszcze albumy, kalendarze, plakaty i wszelkie inne wyobrażalne użycia zdjęć.
Z intelektualnego punktu widzenia były to fotografie nieskomplikowane, ale bezpretensjonalnie piękne i słusznie zaangażowane. Lotnicze zdjęcia prezentowały różnorodność światowej przyrody: od lasów Amazonii po bieguny i ludzki wpływ na tę przyrodę – zrytmizowane kaskady pola ryżowego, rzucająca cienie karawana na pustyni, biegnąca przez pustkowie asfaltowa droga. Fotografie opatrzone były wyczerpującymi opisami ekspertów, a większość ilustruje konkretny ekologiczny problem. Wystawę tę patronatem objęli Jan Paweł II i Dalajlama. To wszystko warto sobie przypomnieć przed obejrzeniem tego, co dziś przygotował Arthus-Bertrand, ale już jako filmowiec.
Zejście na ziemię
W toku prac nad „Ziemią widzianą z nieba” fotograf przebywał w Mali. Pomiędzy zdjęciami jego helikopter miał awarię i Francuz był zmuszony do przymusowego dwudniowego postoju w małej osadzie na pustyni. Do tej pory jego firmowe spojrzenie z góry pozwalało zobaczyć sprawy, których chodzący po ziemi zwykły człowiek nie ma szans zauważyć, ale z drugiej strony nie pozwalało to na uchwycenie humanistycznej skali ogólnoświatowej opowieści. Ludzie na zdjęciach Arthusa-Bertranda występowali jako element domykający kompozycję, a nie główni bohaterowie.