Ekspozycja jest głównym elementem obchodów 25-lecia Międzynarodowego Centrum Kultury, instytucji zacnej, zasłużonej i od samego początku (to dopiero ewenement w Polsce) mądrze i roztropnie prowadzonej przez prof. Jacka Purchlę. Koincydencja ze Światowymi Dniami Młodzieży może być ryzykowna, ale w końcu nikt nie każe ludziom szukającym w Krakowie okazji do modlitwy zaglądać na wystawę dzieł człowieka, który miał cztery żony (i prawie piątą – ekscentryczną Leonorę Carrington) oraz imponował fantazją artystyczno-erotyczną.
Wśród owych jego partnerek życiowych były trzy artystki, kolekcjonerka sztuki (Peggy Guggenheim) oraz historyczka sztuki. Jeżeli dodamy do tego ojca z zawodu nauczyciela, ale z zamiłowania malarza amatora, który od dzieciństwa wprowadzał małego Maxa w tajniki rysowania, musimy przyznać, że najwyraźniej przeznaczeniem Ernsta była sztuka. Mimo że studiował filozofię, psychologię oraz filologię klasyczną i że blisko cztery lata z młodości wyjęła mu wojna, której doświadczył jako artylerzysta na kilku frontach. I choć dość długo przebijał się ku sławie, po drodze imając się różnych zajęć, by zarobić na życie (bywał statystą w filmach reklamowych i pracownikiem fabryki pamiątek), był skazany na twórczość.
Sekcja ornitologiczna
Aż dziw bierze, że dotychczas nikt nie nakręcił filmu biograficznego o Maxie Ernście. Nie tylko z uwagi na owe fascynujące przypadki uczuciowe czy militarne. Także dlatego, że Ernst był przez długie dziesięciolecia w samym centrum artystycznego XX-wiecznego tygla. Przyjaźnił się z Guillaume’em Apollinaire’em, Hansem Arpem i André Bretonem, korespondował z Jamesem Joyce’em, bywał w posiadłości Alberto Giacomettiego.