Kultura

Okruchy obietnicy

Co wyszło z architektonicznych planów z lat 70.

W Elblągu modernizacyjny zryw z okazji wojewódzkiego awansu obrodził domem kultury na jednym z osiedli. W Elblągu modernizacyjny zryw z okazji wojewódzkiego awansu obrodził domem kultury na jednym z osiedli. Filip Springer
40 lat temu na łamach miesięcznika „Architektura” ukazał się reportaż opisujący „codzienność najbliższej przyszłości”. Dziś ta przyszłość jest już przeszłością. Nadal można jednak przyjrzeć się okruchom tamtej obietnicy.
Chełm - pierwszy w mieście hotelFilip Springer Chełm - pierwszy w mieście hotel
W Ciechanowie wielkomiejskości powiatowemu miasteczku miały nadać wysokie bloki, nazywane do dziś Manhattanem.Filip Springer W Ciechanowie wielkomiejskości powiatowemu miasteczku miały nadać wysokie bloki, nazywane do dziś Manhattanem.
Pasaż handlowy w Koninie (dziś wypełniony dobrami z Chin)Filip Springer Pasaż handlowy w Koninie (dziś wypełniony dobrami z Chin)
Dom partii w Pile (dziś biura, kilka delegatur, hotel oraz klub nocny Hades)Filip Springer Dom partii w Pile (dziś biura, kilka delegatur, hotel oraz klub nocny Hades)
Budynek sądu (niegdyś wojewódzkiego) w SkierniewicachFilip Springer Budynek sądu (niegdyś wojewódzkiego) w Skierniewicach
Modernistyczny pomnik-brama na cmentarzu żołnierzy sowieckich w SuwałkachFilip Springer Modernistyczny pomnik-brama na cmentarzu żołnierzy sowieckich w Suwałkach
Biała Podlaska: z socjalnego budynku zakładów Biawena została jedynie sala widowiskowo-sportowa.Filip Springer Biała Podlaska: z socjalnego budynku zakładów Biawena została jedynie sala widowiskowo-sportowa.
Radom: Dom Technika, po protestach robotniczych w 1976 r. miastu zakręcono kurek z rządowymi pieniędzmi.Filip Springer Radom: Dom Technika, po protestach robotniczych w 1976 r. miastu zakręcono kurek z rządowymi pieniędzmi.
Krosno: w zespole budynków wzniesionych dla wojewódzkiej administracji dziś schronienie znalazło kilkanaście instytucji, a także kino.Filip Springer Krosno: w zespole budynków wzniesionych dla wojewódzkiej administracji dziś schronienie znalazło kilkanaście instytucji, a także kino.
Jeleniogórskie miało się wzbogacić o modernistyczne centrum Kowar, udało się zrealizować skromne osiedle mieszkaniowe.Filip Springer Jeleniogórskie miało się wzbogacić o modernistyczne centrum Kowar, udało się zrealizować skromne osiedle mieszkaniowe.

W numerze z lipca/sierpnia 1976 r. redaktorzy „Architektury” pisali: „Istotą zawodu architekta jest patrzenie w przyszłość. Każdy uczciwy projekt to propozycja nie tylko inżynieryjna i plastyczna, ale także propozycja społeczna, oferta nowych jakości życia, niezależnie w jakiej »skali czyniona«. W tym numerze nie pokazujemy wielkich budów znaczących dla gospodarki narodowej. Budowy te bowiem rosną zbyt szybko, jak na cykl wydawniczy miesięcznika”.

Zamiast tego redaktorzy czasopisma woleli przyjrzeć się szerzej architektonicznej panoramie Polski. Mijał właśnie rok z niewielkim okładem, odkąd kraj został podzielony na 49 województw. W każdym z nich miesięcznik wybrał jedną realizację lub projekt architektoniczny, który miał dowodzić, że Polska po reformie modernizuje się szybciej i sprawniej. Przeglądowi towarzyszyły napawające optymizmem dane o miejscu Polski w świecie, produkcji przemysłowej, wydajności rolnictwa, imporcie, eksporcie i dochodzie narodowym. W ten sposób powstał „architektoniczny reportaż z Polski lat 70.” opisujący „codzienność najbliższej przyszłości”. Jaka miała być i co z niej zostało?

Urząd i Manhattan

W Ciechanowie postanowiono przebudować centrum, żeby nadać mu wielkomiejski sznyt. „I oto dowiadujemy się, że dni wszystkich starych niekorzystnie prezentujących się budynków są już policzone. Zapadła decyzja o ich likwidacji, a na miejscu tym wzniesiony zostanie piękny nowy kompleks mieszkaniowo-usługowy” – pisała w 1977 r. „Nasza Trybuna”.

Ciechanów to jedno z najmniejszych miast, które do 1998 r. cieszyły się statusem stolicy województwa. I chyba najbardziej niepozorne. Nie pozostawia złudzeń – administracyjny awans musiał być tu niemałym zaskoczeniem dla 28 tys. mieszkańców. Optymistycznie zakładano, że w 20 lat ta liczba potroi się (dziś żyje tu 45 tys. ludzi). Dość szybko przystąpiono więc do przebudowy, która miała dodać miastu nieco więcej powagi.

„Budowa reprezentacyjnego, prawdziwie wielkomiejskiego centrum Ciechanowa staje się faktem. Nowe centrum będzie się łączyć w harmonijną całość z istniejącymi już nowymi blokami mieszkalnymi przy ul. Kościuszki i ul. Świerczewskiego tworząc eleganckie ciechanowskie śródmieście”. Trzeba to powiedzieć jasno – obietnice dotyczące harmonii były tu nieco na wyrost. Patrząc na architektoniczne plany z tamtego czasu, nigdy jej tak naprawdę nie brano pod uwagę.

Ale i tak miało być spektakularnie. Odmienione śródmieście postanowiono zaopatrzyć w wysokie bloki mieszkalne, kino, kombinat gastronomiczny z restauracją, barem szybkiej obsługi i kawiarnią, dom handlowo-usługowy w kształcie rotundy oraz dwa nowoczesne biurowce. A wszystko to w miejsce podupadłych, drewnianych ruder, z których część pamiętała jeszcze XIX w.

Z tych planów niewiele jednak wyszło. Powstał tylko urząd wojewódzki, ale według projektu typowego – to po prostu obłożony zielonym tworzywem klasyczny blok Lipsk. No i wyrósł Manhattan. To kilka bloków ustawionych jakby na zapleczu ul. Warszawskiej – głównej handlowej arterii miasta.

W 1980 r. dziennikarz „Naszej Trybuny” pisał: „Budowa nowego Ciechanowa rozpoczęła się w 1976 r. Dziś ciechanowski Manhattan budzi raczej wesołość przyjezdnych i częste klątwy mieszkańców obu wieżowców. Naiwnością jest sądzić, że dodają one miastu splendoru”. Sześć lat później miasto nadal nie mogło pozbyć się ruder. „Zdecydowany jest już los rudery przy rynku – donosiła w listopadzie 1986 r. gazeta. – Zostanie ona rozebrana, a na jej miejscu powstanie mały biurowiec, który wspólnie pobudują instytucje mające swoje siedziby w domach mieszkalnych”.

Do dziś ten budynek ma się dobrze, niedawno wstawiono mu nowe, plastikowe okna.

Akwarium i dom partii

W większości miast tamtego administracyjnego archipelagu modernizacyjny pęd miał polegać po prostu na budowie osiedli mieszkaniowych (Słupsk, Zamość, Ostrołęka i Leszno) oraz całkowitej przebudowie śródmieść. Dotyczyło to zwłaszcza tych ośrodków, którym trzeba było nadać nieco więcej powagi i odrzeć z pozorów małomiasteczkowości (Ciechanów, Łomża, Włocławek). Nowa rola na mapie Polski oznaczała napływ ludzi, dla których trzeba było wybudować mieszkania. Bloki przeznaczane dla pracowników wojewódzkiej administracji do dziś mieszkańcy tych miast nazywają akwariami – bo przydziały dostawały tu tylko grube ryby. Na akwaria można się natknąć w Ciechanowie, Sieradzu, Zamościu, Lesznie, Ostrołęce, Nowym Sączu.

I w Białej Podlaskiej. Tam w akwarium mieszka Bronisław Maksymiuk, emerytowany dyrektor Wydziału Kultury tutejszego Urzędu Wojewódzkiego. – W naszej klatce nie było nikogo, kto w urzędzie zajmowałby stanowisko niższe niż dyrektor wydziału – oświadcza nie bez dumy i zaraz dodaje, że rozumie tych członków spółdzielni mieszkaniowej, którzy w związku z desantem nowych pracowników administracji musieli czekać na przydział swojego M kilka lat dłużej. – Ale z drugiej strony – śmieje się – jak trzeba było coś załatwić, to petenci z osiedla przychodzili tutaj, a nie do urzędu.

Silnie reprezentowane w reportażu z przyszłości są także domy handlowe (Bielsko-Biała i Kalisz), a nawet coś, co architekci nazwali supermarketem, a było po prostu pasażem handlowym (Konin). Zadbano także o edukację: w Piotrkowie zaprezentowano projekt studium nauczycielskiego, w Częstochowie zaś nowe gmachy Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Skierniewice otrzymały budynek sądu, Radom – Dom Technika, Piła – dom partii, a Suwałki – cmentarz jeńców radzieckich.

Chełmowi trafił się hotel. Bo wcześniej żadnego porządnego nie było. Obiekt służy miastu do dziś. – Ja się o tym dowiedziałem od ojca na jego łożu śmierci – mówi Mariusz Matera, chełmski muzyk, znany przede wszystkim z zaangażowania w przywracanie pamięci o żydowskiej historii tego miasta. – Tata pracował w tutejszej administracji. Podobno podczas jednego ze spotkań z Gierkiem napomknął, że w mieście nie ma nawet porządnego hotelu. No i hotel powstał. Ojciec przez całe życie nigdy się tym nie chwalił, a tuż przed śmiercią mówił mi o tym z wyraźną dumą.

Futuryzm dożynkowy

W niektórych miastach urbanistyczna i architektoniczna rewolucja była związana z pewnym bardzo konkretnym wydarzeniem. Były nim centralne dożynki. We wcześniejszych latach organizowały je zwykle większe miasta: Bydgoszcz, Białystok i Poznań. Wraz z nowym podziałem administracyjnym postanowiono docenić także nieco mniejsze ośrodki. Koszalin poszedł na pierwszy ogień. Po nim przyszedł czas na Leszno, Płock i Piotrków Trybunalski.

Organizacja dożynek oznaczała dla władz miasta i lokalnych struktur partii trwanie w organizacyjnym pogotowiu przez prawie cały rok. Decyzja bowiem o tym, kto będzie gospodarzem następnej imprezy, zapadała zwykle w grudniu. I do września wszystko musiało być gotowe. Mniejszym problemem był program artystyczny, większym – przygotowanie terenu pod organizację gigantycznej rolniczej wystawy towarzyszącej imprezie. Przy okazji zmieniało się jednak także miasto. Budowano nowe ulice, aranżowano place, dbano o małą architekturę. Można powiedzieć: trawę malowano na zielono, niebo na niebiesko. Badacze powstającej przy okazji centralnych dożynek architektury ukuli nawet termin futuryzm dożynkowy. Oznaczał on budynki finezyjne w kształtach i niezbyt zdeterminowane w trwaniu – budowane na chwilę, by zabłysnąć, a potem popaść w zapomnienie.

W Koszalinie przykładem futuryzmu dożynkowego jest kilka lekkich, połączonych ze sobą, pawilonów przypominających mocno przeskalowane trójkątne domki typu Brda. Stanęły na terenie wystawy – na błoniach rozciągających się na północny wschód od stadionu Gwardii, na którym I sekretarz ucałował bochen chleba. Dziś sprawiają wrażenie, jakby od czasów imprezy nikt ich nawet nie dotknął pędzlem. W jednym działa komis staroci, resztę zamknięto na głucho. Cały teren jest zaś wykorzystywany do organizacji giełdy samochodowej, która odbywa się tu co niedzielę. To jednak przy okazji dożynek zdecydowano się wyburzyć kamienice stojące przy koszalińskim rynku i zastąpić je czteropasmową drogą. Tak miało być nowocześniej. Konsekwencje tamtej przemiany mieszkańcy miasta odczuwają do dziś.

W Piotrkowie Trybunalskim po centralnych dożynkach nie zostało prawie nic. W miejscu stadionu, na którym odbywała się impreza, jest tylko szutrowy plac, gdzie co jakiś czas odbywa się giełda mydła i powidła. Pozostają po niej sterty śmieci. W kącie placu sterczy jednak jak wyrzut masywny fragment trybun, którego nie dało się rozebrać ze względu na mieszczącą się w środku stację transformatorową. Tylko on przypomina o imprezie, która odmieniła, choćby na chwilę, oblicze miasta.

Muzeum i szpital

W reportażu z przyszłości nie zapomniano też o mniejszych miastach leżących w granicach nowych województw. Krośnieńskie chwali się sanatorium dziecięcym w Rymanowie-Zdroju, sieradzkie dworcem autobusowym w Wieluniu, a elbląskie zespołem nowoczesnych budynków służących do „opasu młodego bydła wołowego” (wraz z silosem i basenami na gnojowicę). Nic nie wyszło z realizacji śmiałego projektu Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, który w tekście reprezentował województwo koszalińskie.

Spektakularną klapą zakończyły się też plany budowy drugiego, modernistycznego centrum Kowar pod Jelenią Górą. Dziś tam, gdzie miało bić nowe serce miasteczka, jest zrudziała łąka, pośrodku której rośnie powykręcane od wiatrów samotne drzewo. W oddali majaczą zaś przymglone Karkonosze. Wpatrując się w ten pejzaż, trudno nie pomyśleć, że dobrze się stało.

Także w Tarnobrzegu o hali widowiskowo-sportowej w kształcie zaprezentowanym na łamach czasopisma nikt nigdy nie słyszał. Jakaś hala jest, ale o wiele późniejsza, stoi gdzie indziej i wygląda zupełnie inaczej (gorzej).

Po wielokroć niespełnioną obietnicą modernizacji, jaką średnie polskie miasta miały przechodzić w związku z reformą administracyjną z 1975 r., były szpitale wojewódzkie. Ten w Przemyślu, opisany na łamach „Architektury”, powstawał również w bólach, ale przynajmniej stoi i ma się nieźle. Budowy podobnych placówek w Kaliszu, Zamościu, Sieradzu, Lesznie ciągnęły się przez dwie, a nawet trzy dekady. W Słupsku budowa szpitala wojewódzkiego trwa właściwie do dzisiaj!

25 listopada 1988 r. gen. Wojciech Jaruzelski razem z całą rządową delegacją pojechał oglądać budowę tamtejszego Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego. Dwa lata wcześniej wmurowano kamień węgielny pod ten obiekt. Teraz stały tam już dwa budynki, w całości zajęte przez budowlańców, którzy z zapałem uwijali się po placu. Dyrektor szpitala w budowie Marek Piniański roztoczył przed generałem piękną wizję swojej placówki. Mówił, że będzie to szpital na miarę XXI w., choć do użytku zostanie oddany już w 1992 r. Tak się jednak nie stało. Budowa szpitala wojewódzkiego w Słupsku wlokła się w nieskończoność. Do dziś nie powstała tam porodówka z prawdziwego zdarzenia, a dzieci słupskich rodziców rodzą się w Ustce. W 2015 r. miasto obiegła wiadomość, że nowy dyrektor szpitala planuje w końcu przenieść tamtejszy oddział położniczy do miasta. Ma się to stać najwcześniej w 2017 r., bo trzeba dobudować nowe skrzydło, żeby oddział pomieścić.

Gorycz zmiany

Nie wszędzie jednak wojewódzki awans przyjmowano z jednoznacznym entuzjazmem. W Nowym Sączu, który od końca lat 50. rozwijał się dynamicznie, tę zmianę przyjmowano wręcz z goryczą. Reportaż z przyszłości obiecywał tu powstanie nowoczesnego osiedla mieszkaniowego w Krynicy. Tymczasem wieloletni przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej, a później wicewojewoda nowosądecki, wspominał nie bez żalu: „Miejska stacja sanitarno-epidemiologiczna stała się stacją wojewódzką. Szereg przychodni lekarskich zostało przejętych bezprawnie i stało się wojewódzkimi. Miasto zostało niemal zupełnie pozbawione swoich przedsiębiorstw wykonawczych i to decyzją nowego wojewody.  Wiele tych radosnych decyzji było błędnych, a szczególnie szkodliwe okazały się te, które wytrąciły miastu atut posiadania własnych, tak koniecznych jednostek wykonawczych”.

Dla Pieczyńskiego awans Nowego Sącza pogrzebał sporą część dorobku wypracowanego w ciągu dwóch wcześniejszych dekad: „Nikt nie chciał słuchać moich zastrzeżeń. Ile zdrowia mnie kosztowała ta hurra robiona reorganizacja, nikt nigdy się nie dowie”. Z jego punktu widzenia po prostu skończyła się epoka względnej autonomii, dzięki której mogli tyle osiągnąć.

***

Tekst powstał w ramach projektu Miasto Archipelag – Polska mniejszych miast. Organizatorem projektu jest Wydawnictwo Karakter. Partnerzy: POLITYKA, Trójka, Instytut Reportażu. Projekt wspierają: BlaBlaCar, Olympus Polska, Fundacja Grand Press.

Tekst i fotografie: Filip Springer

Polityka 28.2016 (3067) z dnia 05.07.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Okruchy obietnicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną