Justyna Sobolewska: – Jest pan w Polsce od lutego na stypendium Gaude Polonia, tłumaczył pan opowiadania Sławomira Mrożka. Czy ostatnio odczuł pan zmianę nastawienia wobec Ukraińców?
Andrij Bondar: – Mam wrażenie, że przez ostatnie dwa miesiące wali się mój świat. I nie tylko mój. To świat wszystkich ludzi siłą życia czy wyboru rozdartych między Ukrainą a Polską.
Jeszcze w kwietniu, pamiętam, mówił pan, że tu, w Polsce, czuje się szczęśliwy…
A teraz mam poczucie, że 17 lat mojej pracy translatorskiej leży w gruzach, że nikomu nie była potrzebna. Odczułem pierwszy raz, że coś się w Polsce zmienia, w czerwcu, kiedy zaczęły się mistrzostwa w piłce nożnej. Banalna historia. Siedzieliśmy na Powiślu, oglądaliśmy ze znajomymi Ukraińcami mecz Ukraina-Irlandia Północna. Przechodzili kibice polscy, zobaczyli nas i zaczęli bardzo głośno kibicować Irlandii, patrząc na nas. A ja ich znałem, więc odniosłem wrażenie, że oni to robią specjalnie. Potem słyszałem od znajomych dziennikarzy, że napięcie jest tak duże, że Ukraińcy pracujący w Polsce boją się mówić o złym traktowaniu.
W Lublinie para złodziei chciała poderżnąć gardło taksówkarzowi i w radiu powiedziano, że napastnikiem jest „Ukrainiec” i jakiś drugi, ale już po imieniu. Na przejściu granicznym to już jest norma, że do obywateli Ukrainy niektórzy pogranicznicy zwracają się na „ty”. I do tego się przyzwyczailiśmy. Smutne to.
W czasie mistrzostw wzrosła ksenofobia?
Uważam, że te rzeczy są powiązane. W czasie kiedy rosną nastroje patriotyczne, ludzie są podatni na takie rzeczy, jak resentyment narodowy.