Aleksandra Żelazińska: – Kim jest twój „citizen of glass”, człowiek ze szkła?
Agnes Obel: – Pisząc te piosenki, myślałam o różnych ludziach. W „Mary” swoimi słowami opowiadam historię, którą podzieliła się ze mną przyjaciółka. Spotkało ją coś bardzo przykrego, nikomu o tym wcześniej nie mówiła. Przez lata nosiła w sobie sekret, który zamienił się dla niej w koszmar. I taka miała być „Mary” – trochę baśniowa, trochę jak zły sen. Chciałam zrobić płytę o przejrzystości, o tym, że jesteśmy ze szkła, o tajemnicach. „Mary”, która album zamyka, te tajemnice odkrywa.
O kim jeszcze śpiewasz?
Tytułowe „Citizen of glass” jest o moim tacie, dla niego napisałam tę piosenkę [był muzykiem, zmarł w 2014 roku – AŻ]. Kilka piosenek jest o mnie, zwłaszcza „It’s Happening Again” i „Trojan Horses”. „Familiar” też jest o pewnej tajemnicy.
Wygląda więc na to, że „Citizen of Glass” to płyta złożona z prywatnych opowieści. Nie tak uniwersalnych jak utwory z poprzednich albumów.
Mam nadzieję, że w „Citizen of Glass” łączy się jakoś jedno i drugie. Brzmi ambitnie, wiem, ale robiąc muzykę, wierzy się, że prywatne opowieści zaczną rezonować. Że nawiąże się porozumienie ze słuchaczem. Fascynujące, że ludzie reagują na te fale dźwięków bardzo emocjonalnie, muzyka działa w tajemniczy sposób. Kiedy piszę i komponuję, zawsze mam nadzieję, że moje prywatne historie wyjdą poza siebie.
„Citizen of Glass” to chyba najbardziej konceptualny album w twoim dorobku.
To prawda. Potrzebowałam trochę samą siebie popchnąć, pójść w nowym kierunku, rozwinąć pomysły, które chodziły mi po głowie od jakiegoś czasu.
Duńska wokalistka Agnes Obel o swojej najnowszej płycie „Citizen of Glass”, o świecie ze szkła i o tym, że warto dochowywać tajemnic.
Reklama