„Piszesz tak jak my” – było w tym rozbawienie, ale i uznanie, że nawiązuję do oryginalnej pisowni królestwa, które rozciągało się w XIV–XIX w. na terenach późniejszej belgijskiej kolonii, pisanej po francusku przez „C” (Congo belge). Moja polska pisownia okazała się zbieżna z kongijską, odnoszącą się do czasów, gdy królestwo Kongo było niepodległe.
Kongo Belgijskie (Congo belge) wykrojono z mapy w 1885 r. na konferencji w Berlinie. Spotkanie przedstawicieli państw, które miały posiadłości w Afryce, m.in. Anglii, Francji, Niemiec, Włoch, Portugalii, Belgii, a także reprezentantów Stanów Zjednoczonych, Rosji, Austro-Węgier, Turcji, Danii, Szwecji i Norwegii, zmieniło na zawsze oblicze Afryki. I – jak się dziś okazuje – Europy. Przy czym chyba żaden z obecnych na konferencji wąsatych dygnitarzy nigdy nie postawił w Afryce stopy.
Środek kontynentu afrykańskiego zagarnął Leopold II. Z dawniejszego królestwa kongijskiego uczynił swoją prywatną własność, którą po 24 latach oddał malutkiemu państwu belgijskiemu. Jak mówi wybitny historyk kongijski Elikia M’Bokolo, to, co ubierano w szaty „cywilizowania dzikusów” i szerzenia wiary chrześcijańskiej, było zakrojonym na ogromną skalę przedsięwzięciem ekonomicznym. Przedsięwzięciem rabunkowym i zbrodniczym. Liczbę ofiar łupieżczych rządów Leopolda II trudno dziś dokładnie oszacować, ale pisze się o milionach. Zachowały się zdjęcia. Patrzą z nich Kongijczycy, którym odcięto dłonie jako karę za niedostarczenie w porę kauczuku. Bo to właśnie kauczuk po wynalezieniu opony przez Dunlopa był złotą żyłą, w którą wbił się belgijski król.
„Leopold II był drapieżcą” – powiedział M’Bokolo na konferencji zorganizowanej w październiku na uniwersytecie w Brukseli.