Kultura

Macho Biff

A więc wojna.

Z tym, co tworzy podstawę demokracji i wartości humanistycznych. Z tym, co wydawało się podwaliną Stanów Zjednoczonych. Tolerancja, dialog i wsparcie brzmią jak zły żart, jak gadanina hipisów, którzy pomylili czasy, w których żyjemy. Też czujecie wojnę w kościach, też was strzyka w stawach za każdym razem, kiedy słyszycie słowa Donalda Trumpa? „Nie ma zgody na islam, mur na granicy z Meksykiem to jedyne rozwiązanie, mogę mieć każdą, którą zechcę” i inne zdania wbijające się w serce tych, dla których Powszechna Deklaracja Praw Człowieka jest niczym Pismo Święte. Nie przesadzamy, nas to boli.

Pomarańczowy Pajac, nienawidzący kobiet, muzułmanów i biedaków, został wybrany przez Amerykanów na ich przywódcę. Paradne! W kraju, gdzie właściwie wszyscy są imigrantami, a „rdzenni” żyją w rezerwatach, taka retoryka została uznana za cudowne remedium na kryzys gospodarczy i kulturowy. Tam by się przydała zbiorowa kozetka do zanalizowania fenomenu popularności chama i mizogina.

Jest taka futurystyczna wizja w filmie „Powrót do przyszłości 2”: główny bohater trafia do Ameryki rządzonej przez dawnego klasowego bully, prostaka i sadystę, który gnębił słabszych od siebie. Teraz ów typ o imieniu Biff (po angielsku „szturchaniec”) stoi na czele państwa. A państwo wygląda tak: każdy dom otoczony jest wysokim płotem lub murem, wszędzie kłódki, zamki, zasieki i zapory, pilnujące domostwa agresywne psy. Ale najbardziej niebezpieczne „psy” biegają luzem po ulicach – to tyrani na podobieństwo rządzącego – mięśniaki udekorowane tatuażami, nietwarzowym zarostem, jakimiś bandanami z insygniami władzy, niepokojąco podobnymi do swastyk.

Polityka 48.2016 (3087) z dnia 22.11.2016; Felietony; s. 102
Reklama