„Polityka”. Pilnujemy władzy, służymy czytelnikom.

Prenumerata roczna taniej o 20%

OK, pokaż ofertę
Kultura

Na cztery ręce

Pomysł naszego wspólnego pisania narodził się z miłości – do boksu i bicia.

Pewnego majowego południa siedziałyśmy na Chmielnej w kwiatowym ogródku i omawiałyśmy tematy kobieco-pisarskie. Była też z nami zawsze elegancka Joanna Bator. I nie wiadomo, jak to się stało, ale nagle siedziałyśmy z Sylwią już nie na wytwornych krzesłach, a na kamiennych odrapanych schodkach wyjścia dla personelu i z wypiekami na twarzy omawiałyśmy technikę sierpa i podbródkowego oraz kopnięcia w splot słoneczny. Nie zająknęłyśmy się słowem o kwestii strojów, bólu czy kontuzji. No, może było coś na temat skutecznych ochraniaczy na zęby. Joanna Bator przysłuchiwała się naszej gorączkowej wymianie zdań i niczemu się nie dziwiła, bo część pisarek tak ma – gdyby nie ta zbawienna cecha, daleko byśmy w naszym fachu nie zaszły. Zresztą, Joanna biega codziennie miliony kilometrów, więc wie, co to znaczy być zmęczoną i szczęśliwą. Zrobiłyśmy sobie z tego spotkania eleganckie zdjęcie, Joanna odpłynęła w cudownej sukience, a my znów na schody, żeby o boksie. Zlitowała się nad nami płomiennoruda wydawczyni polska: jak mamy w ogóle iść tego dnia do domu, to musimy napisać o boksie tekst. Inaczej się nie rozstaniemy.

Tak też zrobiłyśmy – dwa lata później. Dlaczego tak długo nam to zajęło? Bo życie pisarki takie właśnie jest. Jakie? Grażyna notuje właśnie swoją część tego felietonu w zeszycie w linie, robiąc tłuste plamy na kartkach, bo jednocześnie przypala rybę na patelni. Do drzwi dzwoni dziecko sąsiadki – nie mają znów prądu, czy mogą się podłączyć do naszego? Czemu nie mają? Bo nie zapłacili. Podłącza ich wtyczkę do swojego gniazdka i leci zapisać w kalendarzu: „Pamiętać, żeby zapłacić za prąd!”. Coś cuchnie – to ryba doszła. Trochę za bardzo. Zestawia patelnię, czas ją podać, ale przecież felieton. Bierze w ręce zeszyt z plamami. Na czym to stanęła? Aha. „Cudownie elegancka Joanna odpłynęła w stronę Nowego Światu, kiedy my z Sylwią…”.

Tymczasem Sylwia pisze swoją część na komputerze, obok piętrzą się książki potrzebne do naukowego artykułu, którego termin oddania niebezpiecznie łypie z kartki położonej na biurku. Esemesuje do Grażyny: „Słuchaj, to ty zacznij nasz tekst, ma być o tym, jak to jest razem pisać, wiesz, mi się wydaje, że ludzi to dziwi”. Pewnie dlatego, że świat to jedna wielka konkurencja: kto jest lepszy, kto fajniejszy, kto więcej zarobi. Robienie czegoś razem, granie do jednej bramki brzmi niczym utopia.

Piszemy na cztery ręce: wspólne tworzenie to jak bycie matkami chrzestnymi, człowiek się poci na chrzcie, a i tak nie wiadomo, co z dzieciaka wyrośnie. Do kosza z opowieściami o Jane Austen i jej pisaniu „buduarowym” – my, pisarki XXI w., piszemy w kuchni, na podłodze, na klęczkach, na kolanach, w autobusie, przed szkołą, w urzędzie, na przystanku. Jesteśmy jak bogini Kali z wieloma ramionami. Wielozadaniowe, wieloprojektowe, nadal bez własnego pokoju, o którym pisała Virginia Woolf. Stąd gesty pomocy. Prezenty, pytania, czy czegoś nie trzeba. Bo wiemy, jak to trudno jest dopiąć dzień i jeszcze pracować twórczo. Głowa biega po chmurach metafory, człowiekowi się wydaje, że to ostatnia prosta przed Noblem, a tu ryba się przypala i dziecko błaga o pomoc w matmie.

Kilka lat temu Justyna Sobolewska napisała w POLITYCE tekst o męskich przyjaźniach w polskim środowisku literackim i namaściła tym samym kwartet Twardoch/Orbitowski/Szostak/Żulczyk. Zastanawiałyśmy się wtedy, czy wśród kobiet też bywają takie związki. Wyszło nam, że tak. I że kobiety muszą podawać sobie ręce, żeby wychować dzieci, znaleźć pracę czy wypłakać się po kolejnej nieudanej miłości. Również pisarki, ich wydawczynie czy redaktorki. Dla nas to środowisko naturalne, z kobietami pracujemy i spotykamy się w różnych konfiguracjach. Nie mitologizujemy tych spotkań, nie zawsze jest koci łapci i spijanie z dzióbków. Ale siostrzeństwo to taka idea, która pozwala nam nie zwariować i mieć świadomość, że zawsze będzie jakaś inna dziewucha, która pomoże. Stąd w czasie naszego wspólnego pisania wiemy, że gdyby jednej wypadła podróż do Honolulu albo rozchorowało się dziecko, to druga przejmuje obowiązki felietonistki i godnie reprezentuje nasz duet.

To dziwne, że tak często znajomi pytają, jak to możliwe: takie wspólne pisanie. Nawet pan Daniel Passent wyraził zdziwienie (w tym miejscu dziękujemy bardzo za trzymanie kciuków za naszą kolumnę!). Przecież duety reżyserskie, architektoniczne, muzyczne czy nawet w fotografii są dość częste i nikt nie pyta o to, kto z nich jest szefem. W pisaniu również mamy przykłady pracy zespołowej. Łubieński i Walczak (z Pożaru w Burdelu) czy ich poprzednicy: Tuwim ze Słonimskim, Chotomska i Białoszewski. Po drodze wielu pisarzy stworzyło wspólne zbiory opowiadań czy antologii. Mamy więc do kogo się odnieść i od kogo uczyć. Pochodną tworzenia jest nowy styl, który powstaje. To połączenie cech charakterystycznych naszego pisania, jakbyśmy gotowały zupę i razem ją doprawiały. I nie przywołujemy w tym momencie powiedzenia o sześciu kucharkach. My jesteśmy dwie i nie jest to ani za dużo, ani za mało. Uwaga, niniejszy tekst jest nachalną promocją współpracy, uważajcie!

Nasz kolejny po bokserskim tekst napisałyśmy, bo się wkurzyłyśmy. Na dziadów, że chcą ubezwłasnowolnić kobiety. Na trumpów tego świata, którzy wleźli na nasze terytorium. Kiedy piszemy, niesie nas wspólna fala, czy to niezgody, czy zachwytu. Nie ma sensu siedzieć przy piwie i biadolić, lepiej zrobić coś ze swoim gniewem. Lepiej spożytkować go (a tym samym oswoić), pisząc. Jaka to ulga po obsesji kontroli – bo jednak praca pisarki na tym polega – i przyzwyczajeniu, że postaciami trzeba jakoś kierować. A najpierw je stworzyć, umeblować im świat. Być zawiadowczynią fikcyjnego ruchu. My na tej pisarskiej stacji jesteśmy obecnie dwie, ale nie wykluczamy innych romansów. Bo w tworzeniu trzeba eksperymentować, inaczej wpadnie się w pułapkę nudy.

Polityka 50.2016 (3089) z dnia 06.12.2016; Felietony; s. 111
Reklama

Czytaj także

Rynek

Życie usłane Lotosem. Sprawdzamy, ile ludzie bliscy Obajtkowi zarabiają w norweskiej spółce Orlenu

Dochody uzyskiwane i opodatkowane w Norwegii stanowią w tym kraju informację publiczną. Zapytaliśmy więc tamtejszy urząd podatkowy o zarobki w orlenowskiej spółce.

Anna Dąbrowska, Mieszko Czarnecki
05.06.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną