Mirosław Pęczak
18 grudnia 2016
Muniek Staszczyk o roli muzyki i rockmanów we współczesnym świecie
Disco w czasach ostatecznych
Rozmowa z Muńkiem Staszczykiem, autorem tekstów, liderem i wokalistą zespołu T.Love, o roli rock’n’rolla, politycznym ponuractwie i zniknięciu granic żenady.
Mirosław Pęczak: – Będzie wojna?
Muniek Staszczyk: – Cynizm świata sugerowałby, że wojna nas w Europie nie dotknie, bo to się zwyczajnie nie opłaca, ale już przecież mamy wojnę za miedzą – wprawdzie pełzającą, ale jest. Swoją drogą coraz częściej słyszę to pytanie – od znajomych, moich rodziców, chłopaków z zespołu. W całym moim dojrzałym życiu takich pytań i tak często powtarzanych jeszcze nie było. Pewnie to się wiąże z przekazem masowych mediów, dla których wojna, sperma, krew to zawsze były duże atrakcje.
Mirosław Pęczak: – Będzie wojna? Muniek Staszczyk: – Cynizm świata sugerowałby, że wojna nas w Europie nie dotknie, bo to się zwyczajnie nie opłaca, ale już przecież mamy wojnę za miedzą – wprawdzie pełzającą, ale jest. Swoją drogą coraz częściej słyszę to pytanie – od znajomych, moich rodziców, chłopaków z zespołu. W całym moim dojrzałym życiu takich pytań i tak często powtarzanych jeszcze nie było. Pewnie to się wiąże z przekazem masowych mediów, dla których wojna, sperma, krew to zawsze były duże atrakcje. No i wcześniej też były sytuacje zagrożenia, np. atak na WTC, ale myśleliśmy, że to gdzieś daleko, no i że szeryf Bush załatwi sprawę. A teraz? Jest zupełnie inaczej. Nie wiadomo, jak będzie. W Stanach wygrał Trump, na wschodzie mamy takiego trochę cara, trochę pierwszego sekretarza. Rosja wielkomocarstwowa kontra Ameryka rządzona przez gościa, po którym nie wiadomo, czego się spodziewać. Do napisania piosenki „Bum Kasandra” zainspirował mnie Maciek Majchrzak, ale miałem też sen o wojnie, takiej prawdziwej, okrutnej. Myślę, że powodem jest ta atmosfera niepokoju, strachu nawet. Nie chciałbym tego porównywać z sytuacją z końcówki lat 30., to były zupełnie inne czasy. Chociaż, kiedy myślę o tych dzisiejszych nastrojach, od razu pojawia mi się w głowie tamten witkacowski katastrofizm. Dla Witkacego to było zresztą nie tylko zagrożenie wojną, ale też koniec pewnego świata wartości. I dlatego chcieliśmy nagrać płytę z motywem „dance macabre, disco w czasach ostatecznych”. Motyw apokalipsy, który pojawił się na nowej płycie T.Love, trochę przypomina poetykę piosenek rockowych z lat 80. Co się stało, że po znakomitym podwójnym albumie „Old Is Gold”, gdzie dominowały teksty o problemach egzystencjalnych, tu stajesz się komentatorem politycznym? W latach 80. mogliśmy sobie śpiewać „Śpij, dziecino, śpij kochanie”, niby też o wojnie, ale przecież nikt nie myślał, że coś takiego może się stać. Jasne było zagrożenie wojną w grudniu 1980 r., ale jak duże – nikt z nas nie wiedział. Teraz faktycznie jakby wracam do tamtej poetyki, którą wyznacza nie tyle zresztą zainteresowanie polityką w sensie dosłownym, ile coś, co bym nazwał perspektywą ulicy – przeniesienie do tekstu tego, co ludzie mówią, czego się boją, jakie mają obsesje, jakim strachom ulegają. Ta wojna, o której mówimy, to nie tylko efekt jakiejś geopolityki, ale też efekt nagromadzenia w ludziach złych emocji, tego hejtu, który dziś się przelewa przez internet. No i jest jeszcze różnica w odbiorze rockowego przesłania społecznego czy politycznego w czasach dawnych i dzisiejszych. Jeśli kiedyś Stonesi śpiewali „Street Fighting Man” albo Dylan pisał swoje protest songi, ludzie przyjmowali to z entuzjazmem. Tak samo jak u nas publiczność punkowa przyjmowała w latach 80. to, co śpiewał Dezerter albo nasze teksty społeczne. A dzisiaj czytam w necie komentarze na swój temat, że po co się wpierniczam w sprawy polityczne, powinienem śpiewać te swoje piosenki, a politykę zostawiać tym, którzy się na tym znają. No i oczywiście oskarżenia, że wysługuję się lewactwu. Odzywa się taki nowy kołtun, który mi mówi, żeby się nie wypowiadać. To ja pytam, czym jest, kurczę, rock’n’roll? No i dzisiaj śpiewanie o polityce – a przecież polityką jest wszystko – wzbudza nie entuzjazm, lecz agresję: rockman ma mieć przesterowaną gitarę, ćwieki i tatuaże, ale niech się nie wpierdala do polityki. Nie wiem, czy nie ma w tym jakiejś winy mediów, które przez lata budowały obraz takiego apolitycznego, hiperrozrywkowego rock’n’rolla. Wiadomo, wiele się dzieje, żyjemy w czasach zdecydowanie ciekawych – czy muzyk rockowy ma w takiej sytuacji jakieś szczególne zadania do wykonania? Ja akurat wywodzę się z tego, jeśli można tak powiedzieć, etosu rockowego, dla którego zawsze było ważne, czy się ma coś do powiedzenia. Dlatego ważne są teksty. Dla mnie, jako nastolatka, który przejmował się tym, co się dzieje w kraju w sierpniu 1980 r., było ważne nie tylko agresywne brzmienie punkowych zespołów, ale przede wszystkim postawa, która wynikała z mocno zaangażowanych tekstów takich kapel, jak Sex Pistols czy The Clash. Czy teraz też jest na coś takiego zapotrzebowanie? Na trasie, którą odbywamy po wydaniu ostatniej płyty, przekonuję się, że moje teksty wciąż do ludzi trafiają, ale też zdaję sobie sprawę, że ta publiczność starzeje się razem z nami. Młodych jest mniej i często są to dzieci starych fanów T.Love, więc trudno uznać, że ich odbiór jest typowy dla pokolenia. Mam wrażenie, że ta młoda generacja, dorastająca w kulturze szybkiego przekazu, tych wszystkich Snapchatów, Instagramów itd., ma wyobraźnię zabudowaną raczej takimi postaciami jak Popek i zdecydowanie mniej się przejmuje muzycznym przekazem opiniotwórczym. Prestiż rock’n’rolla upadł. W latach 60. rock zmieniał świat, w 80. odegrał ogromną rolę, i cieszę się, że w Polsce w tym uczestniczyłem, w latach 90. były jeszcze zespoły takie choćby jak Nirvana. A dzisiaj? Kto dziś zapełnia stadiony? Weterani – The Rolling Stones, Springsteen, Metallica, U2... Ale w głównym nurcie życia estradowego dominuje coś innego, czego symbolem może być niedawna, zupełnie dla mnie niezrozumiała, popularność internetowa tego koreańskiego komika z przebojem „Gangnam Style”. Rządzi zasada: im głupiej, tym lepiej. Myślę jednak, że w końcu musi nadejść kres tej głupoty, że ludzie zwyczajnie się tym przejedzą. Chyba że się sprawdzą stare witkacowskie wizje społeczeństwa przyszłości jako sytego stada rządzonego silną ręką dyktatora... Tak czy siak, trudno oczekiwać, żeby muzyk rockowy był dziś, jak kiedyś, przywódcą opinii. Dziś rządzi dizajn, imidż, cielesność. Ja nie mam nic przeciwko temu, by ktoś dobrze wyglądał, chodzi tylko o to, że przywiązuje się dużą wagę nie do tego, co najważniejsze. Czasem na trasie w busie snujemy sobie z chłopakami z kapeli takie wizje – co by było, gdybym poddał się zabiegom dietetyków, schudł 30 kilo, zrobił parę sesji zdjęciowych w kolorowych magazynach. Może wystąpiłbym jeszcze w reality show kręconym w Azji. Pewnie od razu bym zyskał na klikalności i nie musiał nawet występować z nową partnerką. A płyta byłaby tylko dodatkiem do tej pracy nad imidżem. Bo czym ludzie żyją? Tym, z czego się kiedyś śmialiśmy. Co się podoba? To, co kiedyś byłoby dla mnie żenującym obciachem. Typowy wydaje mi się przypadek Agnieszki Chylińskiej, która z takiego niby-rocka przyszła do telewizji, stała się osobowością telewizyjną, potem zaczęła grać disco, które się sprzedaje, bo wykonuje to ta Chylińska z TV. A może jest tak dlatego, że muzyka ma inny status niż dawniej? Tak. Kiedyś płyta mogła zmienić życie, dziś to jest nie do wyobrażenia. A do tego ten inny, zdecydowanie niższy status bierze się stąd, że mniejszą wagę przywiązuje się do słowa. Co prawda nigdy nie doświadczyłem sytuacji takiej, jak w słynnej piosence Perfectu, że „tłum spijał słowa z mych ust”, ale wiem, że te moje teksty z lat 80. czy potem te z płyty „King” z 1992 r. miały dla ludzi znaczenie. To w takim razie, kim jest dzisiaj rockman, który dawniej był przywódcą opinii dla swoich fanów? Jest indywidualnym głosem, musi mówić wyłącznie w swoim własnym imieniu. I przyjąć do wiadomości, że rock, mimo przypisywanej mu buntowniczości, jest zbyt romantyczny jak na dzisiejsze czasy. Rock często bywał wehikułem antysystemowej rebelii, ale w Polsce do niedawna rockmani raczej nie chcieli się angażować w polityczne spory, jednym z nielicznych wyjątków był Zbyszek Hołdys, muzyczny emeryt, może jeszcze Tomek Lipiński… Skąd się wzięła ta ucieczka od polityki? Kiedy na początku lat 90. nagrywaliśmy album „Pocisk miłości”, miałem wrażenie, że koniec komuny zwalnia mnie z obowiązków społecznych i że ja czy inni koledzy ze sceny rockowej możemy powtórzyć słowa z wiersza Słonimskiego „Ojczyzna moja wolna, wolna... więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada”. No i zmieniły się tematy. Polityczny był jeszcze „King”, gdzie są teksty o rozczarowaniu transformacją, ale potem przyszły wątki hedonistyczne, nawiązania do disco, glamu. Może naiwnie, ale wierzyłem w społeczeństwo obywatelskie, w to, że demokracja będzie się rozwijać, więc nie muszę na bieżąco komentować sytuacji politycznej. Chociaż zdarzały mi się też takie ideowe deklaracje jak piosenka „Europolska” z 2004 r. o naszych eurosceptykach – Rydzyku, Lepperze, Lidze Polskich Rodzin. Tekst piosenki powstał przy okazji referendum unijnego, kiedy nie wiadomo jeszcze było, jak wypadnie głosowanie, i ukazał się w „Gazecie Wyborczej”. Nie było to, niestety, arcydzieło, pewnie dlatego, że odszedłem od takich wprost politycznych tematów, ale też dlatego, że był to kawałek, choć słuszny, to jednak agitacyjny, a coś takiego raczej nie może być artystycznie dobre. Wziąłem udział w akcji na rzecz wstąpienia Polski do Unii z takiego obywatelskiego odruchu. No i nagle widzę w internecie komentarz: „ty lewacka kurwo, kto ci za to zapłacił”. Szczęka mi opadła, bo wynikało z tego, że ten, kto to napisał, miał wizję Polski podobną do łukaszenkowskiej Białorusi. A dziś takie opinie to standard. W każdym razie odpuściłem tematykę polityczną, pomyślałem: niech politycy, na których głosuję, robią, co do nich należy, a ja się zajmę apolitycznymi piosenkami. No, ale teraz jest inaczej. Mogłem sobie zadać pytanie, czy mam śpiewać o seksie, zagrać coś symfonicznie albo wpisać się w nurt fanów żołnierzy wyklętych, sławić powstanie warszawskie? Jeśli miałbym samego siebie traktować poważnie, żadna z tych ewentualności nie wchodziła w grę. W piosence „Marsz” sugerujesz, że oponenci dzisiejszej władzy tak samo ci nie pasują jak PiS. Czyli jedni drugich są warci. Wygląda na to, że jesteś zwolennikiem tzw. symetryzmu. Kazik na nowej płycie Kultu manifestuje zresztą to samo. Czy tym sposobem nie usprawiedliwiasz autorytarnych zapędów Kaczyńskiego? Na pewno nie jest tak, że nie widzę różnicy. Owszem, mam pretensję do liberalnej opozycji, zwłaszcza do Platformy, że jest mało ofensywna merytorycznie, że nie punktu
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.