W sztafecie pisarzy honorowanych przez Sejm własnym rokiem Sienkiewicza zastąpi w 2017 r. Conrad. Przeto zdmuchnąwszy kurz z „Murzyna z załogi »Narcyza«” – jako odpowiedzialny obywatel – zabieram się do czytania utworów dotąd mi nieznanych lub przez lata zapomnianych.
160. rocznica urodzin to okazja dobra jak każda inna, żeby celebrować wielką literaturę, więc nie dociekam, jaka chytrość polityczna stoi za tym wyborem. Obyśmy tylko nie próbowali czytającemu światu udowadniać, że to nasza narodowa twórczość, na której znamy się jeszcze lepiej niż na używaniu widelca. Tym trudniej będzie to uczynić, że w przeciwieństwie do Sienkiewicza, na którym w Polsce rozumie się każdy, powieści Conrada znane są dziś u nas raczej wąskiej grupie i to zwykle zawodowych czytelników.
Zanim jednak rzucimy się gromadnie do czytania i rozmów o „Wyrzutku”, „Nostromo” czy „Złotej strzale”, warto zatrzymać się przy tej zmianie i chwilowym bliskim sąsiedztwie Conrada z Sienkiewiczem. Wiele ono daje do myślenia o dziwnych powinowactwach życiopisarskich obu twórców, a także o tym, co w polskiej kulturze jest szczególnie zajmującego dla świata. Ich stosunki były prawie żadne. Spoglądali na siebie z krytycznym dystansem, nie komentowali swoich dzieł, poprzestając na lakonicznych zarzutach o zdradzie polskiej sprawy (Sienkiewicz) i naiwności „heroicznej ewangelii św. Henryka” (Conrad). Sienkiewicza ubodła na pewno odmowa Conrada wstąpienia w szeregi Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, którego Henryk był przewodniczącym. Nie wiemy, co dokładnie wzajem czytali ze swoich powieści, ale niewątpliwie czytać musieli – nie było w tym czasie wielu Polaków, których twórczość budziłaby takie zainteresowanie w świecie – gigantyczne Sienkiewiczem, rosnące Conradem.