Opowiadanie o architekturze poprzez spektakularne wydarzenia i realizacje jest metodą efektowną, choć prowadzi do uproszczeń. Obecne było i przed Bilbao. Na tej samej zasadzie triumfalnie obwieszczono koniec modernizmu z chwilą wysadzenia w powietrze w 1972 r. w St. Louis osiedla Pruitt-Igoe. Albo nową erę w życiu zabytków, gdy w 1989 r. Ieoh Ming Pei ustawił na dziedzińcu Luwru szklaną piramidę. Coś jest na rzeczy. St. Louis sprawiło, że zaczęto odważniej odchodzić od kanonów nowoczesności, Luwr ośmielił do eksperymentów w łączeniu przeszłości z teraźniejszością, zaś dzięki Bilbao setki miast na świecie uwierzyły, że poprzez jedną udaną realizację mogą zyskać międzynarodową sławę.
Architektura jest jak moda. Nieustannie się zmienia, szuka nowych środków wyrazu, kusi i uwodzi. Eksperymentuje, wadzi się z estetyką. Tyle że wszystko to dzieje się nie w rytmie sezonów, ale raczej dekad. Dwie światowe wystawy wręcz nakłaniały ostatnio widza, by zadał sobie pytania o przeszłość i przyszłość światowej architektury. O to, co było i co będzie w niej ważne, decydujące, przełomowe. Pierwsza trwa jeszcze do 20 marca w wiedeńskim Centrum Architektury i jest ambitną próbą wskazania owych najważniejszych zwrotnic, przestawianych od 1959 r. do dziś. Druga to niedawno zakończone Biennale Architektury w Wenecji, którego hasło programowe „Raport z frontu” zmuszało uczestników do postawienia pytań o najbardziej newralgiczne problemy teraźniejszości i najbliższych lat. Konfrontacja obu tych perspektyw daje do myślenia.
Wyczerpane idee nowoczesności
Czasowa cezura, którą wybrano w Wiedniu, nie była przypadkowa. W 1959 r.