Marii Skłodowskiej-Curie należą się przeprosiny. Choć powiedziała: „Nie ma związku między moją pracą naukową a faktami z życia prywatnego”, to nie da się pisać o jej obecności w popkulturze bez przekroczenia wyznaczonej przez nią granicy. Jest odkrywczynią dwóch pierwiastków promieniotwórczych: polonu i radu, które znalazły setki zastosowań w medycynie i technologii, oraz jedyną kobietą, która otrzymała Nagrodę Nobla w dwóch kategoriach (najpierw fizyka, potem chemia). Jednak w popularnej świadomości funkcjonuje również jako ikona feminizmu, jedna z pierwszych kobiet zwalczających seksizm w środowisku akademickim na wysokim szczeblu – we Francuskiej i w Szwedzkiej Akademii. Może to prywatne wyobrażenie jest teraz dla ludzi ważniejsze, bo bardziej aktualne? Tak by wynikało ze sposobu prowadzenia przez reżyserkę, matematyczkę, Marie Noelle filmu „Maria Skłodowska-Curie”. Ale czy jest ono ciekawsze?
Wcielająca się w Marię Curie Karolina Gruszka tłumaczy w „Twoim Stylu”, że chciała zagrać tak, by „ona nie poczuła się skrzywdzona”. Bo jak inne ikoniczne postaci – w tym jej przyjaciel Albert Einstein – sama Skłodowska-Curie miała ograniczony wpływ na to, jakie utrwaliło się o niej wyobrażenie. Już za życia mogła obserwować, jak stawała się częścią masowej wyobraźni – za sprawą podjętej przez nią i przez męża fizyka Piotra Curie decyzji, by nie opatentować metody izolowania radu z minerału uranitu. Rad jest elementem natury, zatem należy do wszystkich, a „patent byłby niezgodny z duchem nauki” – twierdził Piotr. Razem z Marią byli więc również pionierami obecnego we współczesnych badaniach naukowych i osiągnięciach technologicznych trendu open source, oznaczającego szerokie, nieograniczone prawnie udostępnianie informacji.