Wołyń na miarę naszych stosunków
Co o filmie Wojciecha Smarzowskiego mówi się na Ukrainie
Wielu Polaków – nawet mocno proukraińsko nastawionych – twierdzi, że Smarzowski miał święte prawo przedstawić swoją wizję tego, do czego doszło na Wołyniu. Co my z tym zrobimy – inna sprawa. Inni mówią: ten film to zło. Brutalnie rozrywa niezagojoną jeszcze ranę. O „Wołyniu”, dodają, trzeba opowiadać, ale subtelnie, delikatnie. Brać pod uwagę wrażliwość obu stron. Obu stronom zadośćuczynić.
Na Ukrainie film mało kto widział: dystrybucji zakazano (nie pozwolono również na pokaz prasowy), ba, finansowe represje i ostracyzm dotknęły ukraińskich aktorów grających w filmie, ale podejście jest dość jednoznaczne: Polacy skomplikowane i delikatne sprawy pokazują w sposób jednostronny. I epatują przemocą w sposób karygodny. Siłowo forsują swoją wizję wydarzeń na Wołyniu i kiepsko pokazują ich kontekst.
Mało pojawiło się głosów wyważonych, jak ten Jurija Opoki ze strony Zaxid.net. Opoka zauważał, że „połowę scen i tortur, jakie zobrazował Wojciech Smarzowski w »Wołyniu«, opisał wcześniej prof. Jan Tomasz Gross w książce »Sąsiedzi«, tylko kaci byli innej narodowości”. „Tutaj też – pisał Opoka – odcinano głowy i grano nimi w piłkę, było i mordowanie kobiet w ciąży, i wrzucanie widłami niemowląt na rozżarzone węgle, i teatralna, całodzienna egzekucja całej wsi, i nawet udział księdza (...), który, co prawda, nie święcił noży. O tych podobieństwach pogromów i zabójstw wspominam nie po to, by zrelatywizować Holocaust czy zbrodnicze czystki na Wołyniu, ale po to, by pokazać, że »demon mordu i sadyzmu« pojawia się u człowieka niezależnie od narodowości”.
Ale starał się Opoka zrozumieć również polski punkt widzenia.