Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Fragment książki „Tudorowie. Narodziny dynastii”

mat. pr.
Przywódcy zwaśnionych stronnictw po złożeniu przysięgi mieli przejść ulicami miasta, trzymając się za ręce, by utwierdzić naród w przekonaniu, że możnowładcy królestwa zawarli pokój.

JASPER

Londyn i zamek Pembroke

Stałem w tłumie ustrojonych w purpurowe szaty parów przed stopniami wiodącymi do ołtarza w kościele Świętego Pawła, gdzie na pozłacanym tronie siedział król Henryk. Król Henryk w złotej koronie zagubiony w purpurowych fałdach królewskiego płaszcza obszytego gronostajami. W olbrzymim, zimnym prezbiterium płonęło pięćset świec, ale i tak atmosfera była ciężka, a moi towarzysze sprężeni jak struny w giternie. Obok króla stali arcybiskup Canterbury i biskup Durham oparci na pastorałach, a złote nici błyszczały na bogato haftowanych kapach i mitrach. W kłębach dymu z kadzielnic rozkołysanych przez nadgorliwych ministrantów każdy z nas, jeden po drugim, książęta, hrabiowie i baronowie, szczerze albo i z obowiązku, składał przed Bogiem i królem przysięgę pokoju.

Dwa miesiące po zwołaniu przez króla Henryka najznamienitszych przedstawicieli arystokracji na posiedzenie Wielkiej Rady w Westminsterze, miasto stało się siedliskiem niezgody. Przewidując konflikt, wielu lordów przybyło z prywatnym wojskiem, a antagonizm między dwoma głównymi rodami zaogniał się szybko i tak gwałtownie, że wydano w końcu edykt nakazujący stronnikom Yorków ulokowanie się w obrębie miejskich murów, a stronnikom Lancasterów pozostanie za murami. Bram strzegli uzbrojeni strażnicy królewscy, którzy pilnowali, by obie strony pozostały rozdzielone.

Lancasterowie oskarżali Yorków o zamordowanie prominentnych parów z ich rodu podczas starcia pod St Albans przed trzema laty. Mijały tygodnie. Spór przeciągał się, ale w końcu arcybiskupowi Canterbury udało się doprowadzić do porozumienia, na mocy którego yorkiści zostali zobowiązani do zapłacenia ogromnej sumy rozgoryczonym Lancasterom za śmierć ich krewniaków.

Reklama