Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

„Kapuściński non-fiction”. Dzieje tej książki układają się w scenariusz filmowy

Ryszard Kapuściński Ryszard Kapuściński Krzysztof Wójcik / Forum
Co takiego się stało, że w kraju zamierającego czytelnictwa na przełomie lutego i marca 2010 r. najgorętszym tematem debat publicznych stała się książka o nieżyjącym reporterze?
Dzieła zebrane Artura Domosławskiego Dzieła zebrane Artura Domosławskiego

Po siedmiu latach sporów, a potem oskarżeń i procesów dotyczących wizerunku Ryszarda Kapuścińskiego przedstawionego w jego biografii „Kapuściński non-fiction” autorstwa Artura Domosławskiego – książka w wersji nieocenzurowanej wraca na rynek. W drugim wydaniu, uzupełnionym dodatkowo m.in. o obszerny esej Piotra Bratkowskiego oraz przedruki reakcji prasy krajowej i zagranicznej. Co więcej, jest jednym z czterech tomów (obok „Gorączki latynoamerykańskiej”, „Śmierci w Amazonii” i „Wykluczonych”) dzieł zebranych naszego redakcyjnego kolegi, któremu w tym miejscu gratulujemy kolekcji liczącej grubo ponad 2 tysiące stron, zapraszając jednocześnie do lektury. Niżej, dzięki uprzejmości wydawnictwa Wielka Litera, publikujemy fragment posłowia Piotra Bratkowskiego do biografii Kapuścińskiego.

***

Rzadko się zdarza, by dzieje jakiejś książki układały się w scenariusz godny filmu, i to zrobionego z hollywoodzkim rozmachem. Ze – zbiorowo pisaną – historią książki Artura Domosławskiego Kapuściński non-fiction właśnie tak się zdarzyło.

Ta historia ma wszystko, czego trzeba. Trójkę wyrazistych bohaterów, których racje nie dadzą się sprowadzić (choć niektórzy próbowali) do prostego schematu „dobro kontra zło”, a prędzej – do nierozwiązywalnego konfliktu, jak w antycznej tragedii. Zawiedzione uczucia i przeliczane (z pewnym zakłopotaniem) pieniądze. Dramaturgię, obfitującą w niespodziewane zwroty akcji. Niezwykle rozbudowaną warstwę retrospekcyjną, w której mamy do czynienia i z kulisami władzy, i z człowiekiem zaplątanym w Wielką Historię, ale zarazem świetnie rozumiejącym jej mechanizmy i pragnącym ją kreować.

Ma owa historia także happy end, dopełniony kilkoma epilogami w rodzaju tych, które hollywoodzcy filmowcy przy okazji historii „z życia wziętych” zwykli umieszczać na ekranie przy końcowych napisach.

Reklama