Rozbudzone apetyty widzów mają swoje uzasadnienie. Przede wszystkim pobudza je nieuchronne skojarzenie z inną wystawą, która miała miejsce w tym samym muzeum przed prawie 40 laty – „Polaków portret własny”, czyli wielką ekspozycją, o której pisano, że „zmieniła wyobrażenie rodaków o sobie”. Tam także chodziło o tożsamość i samoidentyfikację budowaną w oparciu o narodowe dziedzictwo.
Zresztą organizatorzy obecnej wystawy wręcz zachęcają do porównań. W holu zawieszono zdjęcia obrazujące tamtą ekspozycję, a w katalogu znaleźć można wiele odwołań do „Portretu”. Teoretycznie należy pochwalić za szukanie takiego powinowactwa. Bo głęboka, powszechna i krytyczna, historyczno-artystyczna refleksja nad naszym dziedzictwem bardzo by się dziś Polakom przydała. Mogłaby stanowić ważny głos w czasach, gdy strony polsko-polskiej wojny coraz bardziej nerwowo wyszarpują sobie nawzajem narodowe symbole, a różne fragmenty spuścizny bezwstydnie wykorzystuje się do doraźnych, politycznych celów.
Niestety, wydaje się, że szansa nie została w pełni wykorzystana. Nie wiem, czy twórcy wystawy się wystraszyli, nie potrafili udźwignąć, czy uznali za niepotrzebne zajęcie wyrazistego stanowiska na temat tego, czym jest dziedzictwo w realiach współczesnej Polski. Trudno z ekspozycji odczytać, na jakich elementach przeszłości powinniśmy budować tożsamość, a jakie utraciły swą moc. Ani też, co z historii może być ważne wobec wyzwań XXI w. Ba, trudno nawet ustalić, czy ta wystawa próbuje odtworzyć podstawowy kanon dziedzictwa obecny w społecznej świadomości, czy też pragnie zaproponować własny, nowy kanon.
Geografia, język, obywatele i rytuały
Najważniejszym łącznikiem obecnej wystawy z jej historycznym protoplastą jest rozmach.