Zima nadeszła nie tylko w „Grze o tron”. Także we właśnie startującym w HBO drugim sezonie „Watahy”, nakręconym w Bieszczadach trzy lata po emisji pierwszego. Straż graniczna odkrywa w jednym z nieużywanych pieców do wypalania drewna w górach zwłoki 20 osób, najpewniej przemyconych nielegalnie przez zieloną granicę. To ściąga w Bieszczady oficera ABW (Grzegorz Damięcki), oficjalnie pod pozorem badania wątku terrorystycznego. Śledztwo ma poprowadzić znana z poprzedniego sezonu prokurator Iga Dobosz (Aleksandra Popławska) – wraca w Bieszczady niechętnie, mając w pamięci dochodzenie sprzed czterech lat, które zawaliła. Sprawcy wybuchu, w którym zginęli pogranicznicy, nie zostali schwytani, a ocalały z katastrofy Wiktor Rebrow (Leszek Lichota) zniknął. Siedzieć poszedł tylko lokalny król przemytu Kalita (Mariusz Saniternik). Po wyjściu z więzienia odkrywa, że wyrośli mu nowi, dużo groźniejsi następcy i konkurenci z obu stron granicy.
Nowe śledztwo łączy się z tym sprzed czterech lat, wracają stare sprawy i starzy bohaterowie, niektórzy z bardzo daleka, nawet zza grobu. W kryjówce Rebrowa w górach zjawia się nielegalnie przekraczająca granicę Alsu (Anna Donchenko) z synem i niebezpiecznymi tajemnicami, a w bieszczadzkich dolinach narastają antyuchodźcze i ksenofobiczne nastroje.
W drugiej serii, reżyserowanej przez Kasię Adamik i twórcę „Ostatniej rodziny” Jana P. Matuszyńskiego, ważnym tematem jest tropienie. Bieszczadzcy pogranicznicy zorganizowali scenarzystom krótki kurs, dzieląc się doświadczeniami, jakie przekazali im Indianie z Arizony pracujący na co dzień na granicy amerykańsko-meksykańskiej. – Bieszczady to jest właśnie takie niesamowite miejsce, gdzie nowe technologie, jak drony, są ważne, ale wciąż liczą się też takie pierwotne rzeczy, jak umiejętność przewidywania pogody na podstawie obserwacji chmur czy tropienie śladów niczym Indianie w westernach – zauważa współscenarzystka serii Katarzyna Tybinka.