Cena poświęcenia
Biografia Sendlerowej nie ukazuje prawdy prostej i dlatego spotka się z krytyką
„Nie chcemy dziś od was uznania
Ni waszych mów, ni waszych łez.
Skończyły się dni kołatania
Do waszych serc, do waszych kies…”
Nuciłem jako dziecko tę pieśń, wyuczoną w szkole, bynajmniej jej nie rozumiejąc. Dziwiąc się słowom: nie mogło pomieścić się w chłopięcej głowie, że powszechnie uznani bohaterowie („My, Pierwsza Brygada”) skarżą się na brak uznania. Przypomniało mi się to moje zdziwienie trzykrotnie. W stulecie wybuchu pierwszej wojny światowej Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych opublikowała znakomitą serię pamiętników z tamtej epoki. Między innymi ciekawy pamiętnik ziemianki z pogranicza kieleckiego i łódzkiego. Świetny ród, dał Polsce wielu znanych w dziejach przedstawicieli – polityków, dyplomatów, działaczy gospodarczych i społecznych. Rodzina zapisała się dobrze w pamięci podwładnych: dbali o oświatę ludności wiejskiej, o pomoc medyczną, pomagali w potrzebie… I oto wybucha wojna – emisariusz Legionów Piłsudskiego przyjeżdża na dwór, a tam go ignorują. W tym samym czasie wypełniają powinność państwową (ta część Polski to Kongresówka) – dokładają starań, by chłopi nie migali się od wojska, oczywiście carskiego.
Wcześniej jednak pieśń Legionów przypomniała mi się, gdy w Sejmie, już po transformacji, w latach 90., zabiegałem – reprezentując Stowarzyszenie Żydów Kombatantów – o przyznanie praw kombatanckich tzw. Sprawiedliwym wśród Narodów Świata, czyli Polakom, którzy ratowali Żydów podczas okupacji. Najpierw (podejrzałem to wiele lat wcześniej na Kapitolu, w Waszyngtonie) włożyłem do każdego boksu poselskiego list z apelem do serc i sumień, potem – zaproszony na podkomisję sejmową – próbowałem przekonywać, że ratowanie innego obywatela polskiego od śmierci jest zasługą co najmniej równie ważną jak udział w tajnym nauczaniu, za który bez wahania kombatanctwo było przyznawane.