Do Moskwy jeżdżę zwykle zimą, na przełomie listopada i grudnia, zwiedzając przy okazji targi książki lepszego sortu, które od kilkunastu lat odbywają się w Centralnym Domu Chudożnika, tuż koło nowej Trietjakowki. Lubię to miasto i nie lubię, tańczę z nim toksyczne tango: wracam, uciekam, tęsknię, wracam.
W roku 2016 też tam byłam. Kiedy samolot wylądował, w mieście było jeszcze widno, mróz minus dziesięć i trochę śniegu. Kominy wyrzucały kłęby trującego dymu, pod nogami mlaskał mokry brud jak w filmie Sokurowa „Trudno być bogiem”, a przez ten dym i przez to błoto frunęły młode moskwiczanki w płaszczykach do kolan, wysokich botkach i zawiązanych po rosyjsku chustkach.