Gdy austriacka gwiazda filmowa Romy Schneider odebrała sobie życie w wieku 44 lat (niektóre źródła podają, że zmarła na zawał serca), była u szczytu sławy. Przez 14 lat praktycznie nie schodziła z planu. Zaczynała karierę jako dziecko za namową swojej rozwiedzionej matki, niespełnionej aktorki, która jej kosztem próbowała się w ten sposób dowartościować. Schneider nie wahała się grać w trzech, a nawet czterech filmach w jednym sezonie.
Jej talent doceniali najlepsi reżyserzy: Visconti, Welles, Chabrol, Sautet, Żuławski. Po wycofaniu się Brigitte Bardot z życia publicznego szybko zajęła jej miejsce, dodatkowo rozpalając ciekawość licznymi skandalami podgrzewanymi przez plotkarskie media.
Nieszczęśliwa, pogrążona w depresji Romy Schneider
Na początku 1981 roku nie była już w najlepszej formie. Pogrążona w depresji, uzależniona od alkoholu i środków nasennych, odbywała kurację w luksusowym hotelu spa w Quiberon w Bretanii. David, jej nastoletni syn z pierwszego małżeństwa, stracił do niej zaufanie, starał się od niej uniezależnić. Były mąż Harry Meyen powiesił się w garażu w 1979 roku. Daniel Biasini, drugi mąż, właśnie wnosił pozew o rozwód. Bulwarówki podniecały się, że gwiazda znów jest w ciąży. „Ale z kim?” – drwiły.
„Jestem nieszczęśliwą, 42-letnią kobietą, nazywam się Romy Schneider” – wyznała bez ogródek, przedstawiając się dziennikarzowi tygodnika „Stern”.
Ostatnie lata życia w filmie „Trzy dni w Quiberon”
Dobrze, lecz bez entuzjazmu przyjęte „Trzy dni w Quiberon” urodzonej w Berlinie francusko-irańskiej reżyserki Emily Atef podejmują wątek ostatnich lat życia aktorki, która mimo zapaści psychicznej i złego samopoczucia godzi się udzielić wywiadu popularnemu niemieckiemu magazynowi. Przez kilka dni Romy Schneider, świetnie zagrana przez łudząco do niej podobną Marię Bäumer, spotyka się z Michaelem Jürgsem, czołowym reporterem „Sterna”, oraz Robertem Lebeckim, ulubionym fotografem, z którym łączył ją niegdyś przelotny romans, dając im nieograniczone prawo do wglądu w swoje życie osobiste. Mimowolnym świadkiem tego maratonu ekshibicji staje się Hilde Fritsch, zaufana przyjaciółka Romy z czasów dzieciństwa, wezwana, by pomóc wyjść z kryzysu.
To, co początkowo wygląda na klasyczny portret znanej artystki i symbolu seksu w chwili załamania, przeistacza się w piekielnie inteligentne studium osobowości, manipulacji, granic poświęcenia dla dobra uprawianej sztuki. Romy wydaje się zrazu ofiarą zimnej dociekliwości dziennikarza. Z naiwnością reaguje na prowokacje, wyraźnie nie potrafi lub nie chce się bronić. Sprawia wrażenie, jakby nie kontrolowała swojego zachowania, nie bała się konsekwencji słów, które ją obnażają, kompromitują, niekiedy nawet ośmieszają. – Mój film skupia się na jednym, kluczowym momencie biografii legendy kina, walczącej o to, by stanąć na nogi. Próbując to osiągnąć, otwiera się na innych, dzieli się swoją prywatnością, bo wierzy i uznaje, że każdy artysta powinien tak czynić – twierdzi reżyserka.
Z mistrzowską precyzją i delikatnością
Ostatecznie – i to jest najciekawsze – okazuje się, że Romy również prowadzi wyrachowaną grę. Jej bezrefleksyjność to poza. Spontaniczność tylko do pewnego stopnia jest naturalna. Ból, cierpienie – wszystko to świadomie bywa wystawione na pokaz. W imię czego?
To właśnie próbuje zgłębić ten fascynujący, czarno-biały film, zrealizowany z mistrzowską precyzją i delikatnością. Jak w słynnym spektaklu Krystiana Lupy „Persona. Marilyn”, jego tematem jest życie wewnętrzne aktorki, która wchodzi w intymną przygodę, w fantastycznie ryzykowny eksperyment wymiany. Uznając, że sztuka to piękne kłamstwo, które próbuje zastępować życie. Osobowość kształtują m.in. ekstremalne marzenia. To także niespełniona, lecz potencjalna wersja człowieka narzucającego swój wizerunek innym. Kreacja mitu budowanego na pragnieniu przekroczenia granic. Jaką się płaci za to cenę? Czy zaangażowane w ten proces media nie powinny również za to ponosić odpowiedzialności?
Niemało refleksji jak na tak mały, skromny film.