Znowu będzie, że słowa brzydkie i wulgarne, że zdania z błędami, że Polska brzydka u Masłowskiej, bo czy nie można pisać ładnie? Budująco? Jacy to jesteśmy wspaniali i jaką mamy historię heroiczną? A tu same brudy. Dosłownie – w książce mamy śmieci poprzylepiane w charakterze ilustracji. Igły choinkowe, jakieś kleksy i gluty niewiadomego pochodzenia. Brzydko i niekulturalnie (to, dodajmy, bardzo dobrze przemyślana szata graficzna). Bo to zawsze ci inni ludzie są straszni, a tymczasem Masłowska przystawia lustro niebezpiecznie blisko, tak że widać wszystko, co wstydliwe. Przeprowadza zbiorową sesję na kozetce bez psychoanalityka, bada język.
Kolejne wcielenie MC Doris (znanej z „Pawia Królowej”) zagląda do głów ludzi z miasta. Nie, nie musi zaglądać – przecież dziś wszystko wylewa się w internecie. Toniemy w śmietnisku, w którym mieszają się rzeczy straszne i śmieszne. O tym już wielokrotnie Masłowska pisała, o zatarciu sfery publicznej i prywatnej, o nadmuchanej fasadzie, zza której widać przaśną rzeczywistość, ale nowa książka – bezczelna językowo i miejscami bardzo śmieszna – przynosi obraz porażająco smutny. Bo jest o nienawiści naszej powszedniej. „Życia panorama. XXI wiek, technologie 3D, gogle, a ciągle tylko karton-gips ściana dzieli pranie od umierania (…)”.
„Nad miasta otwartym magnetowidem mżyło logo Lidla” – gdzieś tu się toczy opera mydlana. Kamil marzy o nagraniu płyty hiphopowej, ale na razie sprzedaje narkotyki. Przychodzi do Iwony, bogatej, starszej od niego żony Macieja. Niby wannę naprawiać, ale naprawdę na szybkie numerki. W telefonie Iwona zapisuje go jako „Spluczka”. Maciej odwiedza inną kobietę, z którą właściwie nie chce mieć romansu, ale jak już w to wszedł, to brnie („Myślał, że to miniratka, a to »Dług« Krzysztofa Krauze”).