DOROTA SZWARCMAN: – Kiedy poprzednio rozmawialiśmy (POLITYKA 29/12), rozpoczynał pan przygodę z rolą tytułową w operze Karola Szymanowskiego „Król Roger” i zapowiadał, że objeździ z tą rolą świat. Tak się częściowo stało – śpiewał ją pan w Paryżu, Madrycie, Bilbao, Santa Fe, Bostonie i Londynie, ale w najbliższych planach ma pan tylko udział w koncertowym wykonaniu we wrześniu na festiwalu Wratislavia Cantans.
MARIUSZ KWIECIEŃ: – Z „Rogerem” jest trudna sprawa, ponieważ – mimo że to fenomenalny kawałek muzyki, który podoba się wszędzie i wszystkim – trudno umawiać się na niego z dyrektorami odpowiadającymi za dobór repertuaru i dotrzeć z tą umową do samego końca. Było parę oper – nie wymienię ich, bo to są bardzo ważne teatry i dyrektorzy prosili mnie o dyskrecję – które niemal w ostatniej chwili, na rok przed produkcją, zmieniły tytuł. Będę tam występował, ale w innych spektaklach.
Czy jakoś tę zmianę uzasadniali?
Mówili, że ciężko będzie to sprzedać. Po pierwsze, bo polska opera, po drugie, że dość krótka, po trzecie, że współczesna muzyka. Zapewne też sponsorzy nie chcieli dawać pieniędzy na nieznaną operę, która na dodatek ma kontrowersyjne, nie całkiem zrozumiałe libretto. Wydaje mi się również, że polskie instytucje zajmujące się promocją naszej kultury powinny obecność tego dzieła na świecie lepiej wspierać.
Londyńska premiera została wsparta przez Instytut Adama Mickiewicza.
Oczywiście, wówczas jego dyrektorem był jeszcze Paweł Potoroczyn. Realizacja z Santa Fe też powstała przy współpracy z nim.