Aktor ma grać. Kogo? Tu zdania są podzielone i coraz częściej na bok odsuwane są rozważania o talencie czy statusie gwiazdy, a media społecznościowe rozgrzewają pytania, czy wolno postaciom zmieniać kolor skóry i czy heteroseksualny aktor może grać geja. Takie dyskusje są stare jak sam przemysł filmowy. Hollywood od zarania opierał się na adaptacjach znanych już z innych mediów opowieści lub ekranizowaniu autentycznych wydarzeń. Kontrowersje mogą się rodzić z rzeczy trywialnych, jak choćby kolor włosów aktora – tak było, gdy ogłoszono, że Daniel Craig, blondyn, będzie kolejnym Bondem. Może to też być element szerszej dyskusji, jak w przypadku Willa Smitha, któremu kiedyś zaproponowano rolę Supermana, odrzucił ją jednak, komentując później, że nie chciał „pogrywać z bohaterami białych ludzi”, bo mógłby przez to nie dostać już pracy w Hollywood.
Czasem chodziło nawet nie o wygląd fizyczny, ale o sam zgrzyt między wyobrażeniem miłośników kina o aktorze a rolą, którą mu zaoferowano. Tim Burton, który swego czasu przymierzał się do ubrania Nicolasa Cage’a w strój Supermana, w dokumencie „The Death of »Superman Lives«: What Happend?” Jona Schneppa porównywał ówczesne oburzenie tą decyzją do tego, jak wcześniej reagowano na to, że kostium Batmana zaoferował Michaelowi Keatonowi. A ten aktor był wtedy przez publiczność utożsamiany z rolami w filmach „Pan mamuśka” czy „Sok z żuka”. „Choć internetu jeszcze wtedy nie było, internet był już oburzony!” – skomentował Burton.
Podobnie też miłośnicy historii superbohaterskich krzywili się na myśl o tym, że Jokerem w „Mrocznym rycerzu” będzie Heath Ledger, wykrzykując, że nigdy nie dorówna on temu, co w „Batmanie” zrobił Jack Nicholson.