Jestem tym, kim już nie jestem
Reż. Alfonso Cuarón o kulisach powstania „Romy”
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Zrealizowaną dla Netflixa kameralną historię rodzinną, osadzoną w latach 70. ubiegłego stulecia w stolicy Meksyku, nazwał pan najważniejszym filmem w swojej karierze. Dlaczego?
ALFONSO CUARÓN: – W „Romie” rozliczam się ze swoim dzieciństwem i młodością. Pierwszy raz mierzę się z tym, co dla mnie najistotniejsze. Robiąc ten film, dysponowałem wolnością, o jakiej wcześniej mogłem tylko pomarzyć. Mimo artystycznego ryzyka nie odczuwałem lęku. Założenie było takie, by niczego nie upiększać, nie zasłaniać się konwencją. Spojrzeć na przeszłość tak, jak ją zapamiętałem, ale z dzisiejszego punktu widzenia, gdy wiele rzeczy, spraw, sytuacji zostało już przeze mnie przemyślanych i zrozumianych.
Łatwy i bezbolesny proces?
Do każdego projektu niezbędna jest dokumentacja. Tu narzędziem, a także źródłem poznania, była pamięć, z reguły zawodna. Wspomnienia podlegają zniekształceniom. Im głębiej się zapuszczałem w przeszłość, tym więcej miałem wątpliwości i tym trudniej mi się było w tym labiryncie połapać i dojść do prawdy. To nigdy nie jest proste, zawierzyłem jednak swojej intuicji.
Chciał pan ten film nakręcić, bo…?
Być może to kwestia wieku, starzenia. Jak się ma tyle siwych włosów co ja, człowiek zaczyna się zastanawiać, kim jest, a przede wszystkim – kim był. Wywodzę się z dwóch różnych światów. Ojciec, fizyk jądrowy, i matka prowadząca dom mieszkali w bogatej kolonii Roma w Cuauhtémoc, dzielnicy położonej na zachód od historycznego centrum Meksyku. Nie poświęcali zbyt wiele czasu na moje wychowanie. Aż do osiągnięcia pełnoletności opiekowała się mną pochodząca z niższej klasy i innej grupy etnicznej niania. Mam więc niejako podwójne korzenie.