Kapitalizm. Rzadko używa się tego pojęcia w polskich debatach publicznych, jakby w obawie, że coś lub kogoś słowo to napiętnuje albo przekłamie stan rzeczy. W czasach PRL mieliśmy w głowach mocną dychotomię kapitalizm-socjalizm. Nikt nie wierzył w bezwarunkową wyższość socjalizmu, ale skojarzenia ze słowem „kapitalizm” były ewidentnie negatywne: wyzysk, niesprawiedliwość, dehumanizacja. Potem, na progu transformacji, woleliśmy mówić o demokracji i wolnym rynku, kapitalizm występował zaś najczęściej w używanym polemicznie frazeologizmie jako „wilczy kapitalizm”. Pewna zmiana przyszła stosunkowo niedawno, wraz z globalnym kryzysem finansowym w końcu ubiegłej dekady, po którym wzmogła się fala publikacji analizujących współczesną ekonomię, z najgłośniejszym wśród nich bestsellerem Thomasa Piketty’ego „Kapitał w XXI wieku”. Wciąż jednak rzeczone słowo wydaje się u nas jakby niestosowne, wstydliwe, zwłaszcza jeśli służyłoby opisom rzeczywistości niewyłącznie ekonomicznej.
Marcin Napiórkowski nie ma z tym problemu. Już w tytule swojej książki „Kod kapitalizmu. Jak »Gwiezdne wojny«, Coca-Cola i Leo Messi kierują twoim życiem” nazywa wprost to, o czym książka traktuje: mowa o kapitalizmie jako naszej rzeczywistości. W trakcie lektury spotykamy się z nazwą doprecyzowaną – „późnym kapitalizmem”, fundamentalnie innym niż ten opisywany przez Marksa i jego XX-wiecznych kontynuatorów. Ale nie o kapitalizm jako system ekonomiczny tutaj chodzi, tylko o kulturę, która z owego systemu wyrasta, a potem go wzmacnia.
Wiedzą, bo wierzą
Czym zatem jest ów tytułowy kod? Najogólniej – zbiorem mitów, którymi się posługujemy, by zyskać przekonanie, że z grubsza wiemy, jak działa świat i jak należy w nim funkcjonować, by nie stracić poczucia sensu.