Mijająca dekada upłynęła pod znakiem filmów i seriali, które eksplorowały temat męskiej przyjaźni; wreszcie pozwolono panom okazywać uczucia, więc najchętniej okazywali je w męskim gronie „bros”, czyli bracholi. Powstało nawet słowo „bromance”, złożenie „brachola” i „romansu” (oczywiście czysto platonicznego!), jak pokazał serial „Doktor House” czy „Jak poznałem waszą matkę”, kobiety przychodzą i odchodzą, a brachole są na zawsze.
Tymczasem znacznie – i to zwłaszcza dla mężczyzny – ciekawsze są historie o przyjaźni między kobietami. Obecne od zawsze – od nieśmiertelnej „Ani z Zielonego Wzgórza” po ekipy z „Seksu w wielkim mieście” czy „Dziewczyn”, ale jakoś traktowane mniej poważnie, czego symptomem było pominięcie tego wątku w większości recenzji „Kapitan Marvel”.
Ptasie radio zamiast konia, który mówi
„Tuca i Bertie” to serial animowany, który dzieje się w świecie zamieszkałym przez antropomorficzne zwierzęta i rośliny oraz (nielicznych) ludzi. Skojarzenie z inną netflixową kreskówką, „Bojack Horseman”, jest jak najbardziej na miejscu – serial stworzyła Lisa Hanawalt, producentka „Bojacka”. Ale to zupełnie różne dzieła. Centrum grawitacji narracji nie tkwi tym razem w ego użalającego się nad sobą eksgwiazdora, są dwie normalne dziewczyny – Tuca i Bertie (odpowiednio – tukan i wróbelek, albo coś w tym rodzaju, nie jestem ornitologiem) – co mnie bardzo ucieszyło.