Spitzowie, małżeństwo z 15-letnim stażem, wiodący dość stateczne i raczej oszczędne życie w Nowym Jorku (o ile to w ogóle możliwe!), wyruszają na długo odkładaną podróż poślubną do Europy. Nick (Sandler; tu także w roli współproducenta, wciąż jeden z najlepiej zarabiających aktorów globu, ostatnio dzięki umowie na osiem filmów podpisanej z Netflixem) jest szeregowym policjantem, aspirującym do roli śledczego, z okazji rocznicy ślubu kupującym żonie dostęp do platformy VOD Amazona (całkiem zabawny żart). Audrey (Aniston) z kolei jest fryzjerką, doskonale zdającą sobie sprawę, czego spodziewać się po mężu, choć marzy o czymś bardziej romantycznym. Na pokładzie samolotu kobieta zaprzyjaźnia się z Charlesem Cavendishem (Luke Evans), brytyjskim wicehrabią, który zaprasza parę na ekskluzywny jacht. Gdy niespodziewanie ginie miliarder Malcolm Quince (Terence Stamp), gospodarz imprezy, błoga wycieczka po Morzu Śródziemnym zostaje przerwana, zaś amerykańscy goście trafiają na listę głównych podejrzanych.
Wyreżyserowany przez Kyle’a Newachecka „Zabójczy rejs” (2019) to utwór bardzo nierówny, z jednej strony w sam raz sprawdzający się jako letnia rozrywka, z drugiej nieco nudnawy, nie do końca potrafiący udźwignąć literackich i kinowych inspiracji, które dostrzegalne są już na pierwszy rzut oka. Bohaterowie są stereotypowi, możliwi do zdefiniowania już po kilku otwierających scenach. Ona jest czytelniczką kryminałów w stylu Christie, świetnie rozumiejącą konwencję i pojawiające się w niej rozwiązania fabularne, dzięki czemu to głównie jej zależy na rozwikłaniu zagadki. Statek, czyli teoretycznie miejsce bez wyjścia, to zresztą dobre miejsce na tego typu intrygę, przywołujące na myśl powieści takie jak choćby „Śmierć na Nilu” czy „Morderstwo w Orient Expressie”.
On – jakkolwiek pracujący w nowojorskiej policji – nie radzi sobie z presją (przez co nie może zdać testu, który umożliwiłby mu awans na stanowisko śledczego), a swoje zakłopotanie i nieumiejętność przystosowania maskuje – charakterystycznym dla granych przez Sandlera postaci – infantylizmem i grubiaństwem. Przypadek sprawia, że oboje dostają szansę wcielenia się w detektywów z krwi i kości. Wszystko w duchu klasyka postrzelonej komedii, czyli „W pogoni za cieniem” (reż. W.S. Van Dyke, 1934) o parze dla zabawy zajmującej się wyjaśnianiem zabójstw, a w jeszcze większym stopniu – „Tajemnicy morderstwa na Manhattanie” (reż. Woody Allen, 1993), gdzie małżeństwo stara się rozszyfrować, jak doszło do odebrania życia ich sąsiadce.
Na nic zdają się te odwołania w sytuacji, gdy widz nie zostaje odpowiednio zaangażowany w kryminalną anegdotę, której przebieg opiera się na kilku zwrotach akcji w stylu deus ex machina. Rzecz do szybkiego zapomnienia, choć pewnie w sam raz na upalne wieczory, podobnie skądinąd jak wcześniejszy tytuł łączący odtwórców głównych ról, czyli „Żona na niby” (reż. Dennis Dugan, 2011).
Zabójczy rejs (Murder Mystery), reż. Kyle Newacheck, prod. USA 2019, 97 min