Prosili, to napisałem
Rozmowa z Frederickiem Forsythem o jego najnowszej książce „Fox”
BARTOSZ CZARTORYSKI: – Czy „Fox” to faktycznie pańska ostatnia książka?
FREDERICK FORSYTH: – Tak. Zdecydowanie.
A nie obiecywał pan już tego przy okazji „Czarnej listy”?
Owszem, tak mówiłem, ale tym razem słowa dotrzymam.
Mawia pan, że nie czuje potrzeby pisania.
Bo tak jest, ale w tym przypadku przez lata naciskał mnie i wydawca, i agent, i żona. Ale i wtedy się nie złamałem. Przynajmniej jeśli chodzi o fikcję, bo przecież wydałem jeszcze po drodze swoją autobiografię. W każdym razie nie siadłem do pisania nowej powieści nawet wtedy, gdy już trafiłem na niezły pomysł. Kiedy jednak zdałem sobie sprawę, że sytuacja, o której przeczytałem i która wydała mi się dobrym punktem wyjścia, wydarzyła się parokrotnie, nie mogłem dłużej tematu ignorować. A dowiedziałem się, że aresztowano młodego, autystycznego chłopaka, którego talent do hakowania wykorzystali pewni źli ludzie i namówili go do penetracji amerykańskich baz danych. Wystąpiono o ekstradycję, ale nie sądzę, by do niej doszło, bo grozi mu bodajże 65 lat. Brytyjski sąd skazał go, jeśli się nie mylę, na trzy lata i skierował do specjalnego ośrodka.
Wydaje mi się, że zamiast trzymać tego chłopaka za kratami, powinniśmy spróbować zrozumieć jego umiejętności, gdyż nie ma sobie równych. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jak on to robi. Choć nie umie nawiązać kontaktu z ludźmi, praktycznie kontroluje sieci komputerowe. I nie był to jedyny taki przypadek, z jakim mieliśmy do czynienia, tylko – jak wspomniałem – kolejny, bodaj trzeci. Wziąłem na warsztat podobne historie i zadałem sobie kluczowe pytanie: co by było, gdybyśmy przeciągnęli go na swoją stronę? Oto cała historia. Kiedy przedstawiłem ją swojemu wydawcy, dosłownie oszalał.