JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Podobno ćwiczy pan krok noblowski?
ADAM ZAGAJEWSKI: – Nie. Ćwiczę cierpliwość i pokorę.
W pana nowej książce poetyckiej „Prawdziwe życie” znajdziemy sporo ironii, a w esejach wycofuje się pan z koncepcji „wysokiego tonu” i zwraca w stronę potoczności, żartu, pojawia się pan Zajewski…
Wydawnictwo o mały włos tego nie zmieniło… Trzeba się śmiać z samego siebie. Oby tylko nie zostać wieszczem. Myślę, że u mnie zawsze była ironia, tylko krytycy nie widzieli tego. Przeciwieństwem ironii nie jest patos, tylko ekstaza. Patos to retoryczne narzędzie, cenią je prezydenci mniejszych krajów, którzy nie mają nic do powiedzenia. Ekstaza jest czymś rzadkim, ale realnym. Jest odpowiedzią na cudowność świata – której jest może coraz mniej, ale która wciąż istnieje. Swoją drogą trzeba wybrać – czy się chce być kapłanem czy błaznem. Kołakowski uważał zresztą, że jedno i drugie jest potrzebne – wtedy kapłanami byli Gomułka, Chruszczow, a błaznami intelektualiści, którzy się buntowali. Ten układ wciąż się zmienia, ale dzisiaj mamy kapłanów u władzy, dosłownie, mamy panów arcybiskupów, którzy nami pomiatają. Ale intelektualista nie może być tylko błaznem. Są pewne odpowiedzialności, od których nie można się uchylić. Ludzie myślący są zresztą w trudnej sytuacji, na świecie wciąż przybywa głupoty. Im mądrzej, tym głupiej, jak mówił dobrze nam znany pisarz. Im więcej sztucznej inteligencji, tym mniej zwyczajnej.
Trudno być dziś pojedynczym, coraz większy jest nacisk stadnego myślenia. Jak dziś można by rozumieć pański zbiór esejów „Solidarność i samotność” z 1986 r.? Poezja byłaby po stronie samotności?
Od dawna myślę, że poezja to jest zemsta introwertyków.