Otwarcie Muzeum Czarnych Cywilizacji w stolicy Senegalu na przełomie 2018 i 2019 r. było głośnym wydarzeniem. Placówka trafiła na listę 100 miejsc wartych zobaczenia, drukowaną w magazynie „Time”, i miała pokazać, że kulturę afrykańską można obejrzeć też w miejscu jej pochodzenia, a nie tylko złupioną w europejskich muzeach, takich jak paryski Luwr, berliński Pergamon czy londyńskie British Museum. Jednak jeszcze przed wejściem odwiedzający je goście mogli zauważyć, że coś jest nie tak.
Flaga Senegalu wisiała jak równy z równym obok flagi Chin. Przez imponujący budynek muzeum przewieszone były szarfy w kolorach obu państw, a po wejściu wszędzie, nawet na hydrantach i w toaletach, witały dwujęzyczne napisy: po francusku i… mandaryńsku. Ekspozycja przedstawiająca maski – najsłynniejsze chyba obiekty kultury Afryki Subsaharyjskiej – była mniej więcej tej samej wielkości co zorganizowana razem z Akademią Sztuk Pięknych w Szanghaju wystawa „Rozwój wsi chińskiej”, która za pomocą tablic informacyjnych i zaledwie kilku eksponatów chwaliła wpływ socjalizmu w Państwie Środka na rozwój terenów rolniczych. Na ostatnim piętrze, w sali konferencyjnej, wszystkie ściany zawalone były banerami reklamowymi chińskich inwestycji na kontynencie. Z okien tarasu widokowego zaraz za parkingiem rysował się Wielki Narodowy Teatr w Dakarze, który z równie wielką pompą otwarto w 2011 r. Była to ówcześnie największa tego typu placówka kulturalna w Afryce – sześciopiętrowa, z 1,8 tys. miejsc.
Na zbudowanie teatru Chiny przeznaczyły 34,6 mln dol. Muzeum było trochę tańsze i kosztowało ten kraj 32 mln dol.
Największy partner
Mija już ponad osiem lat, od kiedy Hillary Clinton, ówczesna sekretarz stanu USA, przestrzegała Afrykę przed „chińskim neokolonializmem”.