Zawsze znajdzie się ktoś lepszy
Rozmowa z Janem Komasą o hejcie i „Hejterze”, najnowszym filmie reżysera
JAKUB DEMIAŃCZUK: – Jadąc na wywiad z panem, zobaczyłem na przystanku chłopaka w kurtce z napisem „Śmierć frajerom” na plecach. Zachowywał się spokojnie, więc nikt nie zwracał na niego uwagi. Język nienawiści tak wrósł w naszą codzienność, że przestajemy go zauważać.
JAN KOMASA: – Sposób, w jaki się komunikujemy, zaostrza się coraz bardziej. Rośnie agresja języka, jakim się posługujemy, wzrasta chęć wykluczenia ze społeczeństwa ludzi, którzy nam nie odpowiadają. I co wydaje mi się niesamowite, dotyczy to również autorytetów, które komunikując się w taki sposób, niejako abdykują ze swojej funkcji. Bo trudno być autorytetem, jeśli używa się nienawistnego języka. Hejteriada wchodzi na coraz wyższe obroty, zresztą nie tylko w Polsce – kilka dni temu prawicowy ekstremista zabił w Niemczech 11 osób tylko dlatego, że nie były Niemcami. Jesteśmy społeczeństwem spektaklu i przyglądamy się kolejnym popisom hejterstwa. A przed wyborami prezydenckimi będzie tego typu gestów przybywać zarówno w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych. Świat staje na głowie. Ale to jednocześnie pożywny czas dla twórców.
Nie przeraża pana, jak rzeczywistość dogania pański film? Wspomniał pan o zamachu w Hanau – w „Sali samobójców. Hejterze” jest podobna scena. Można też znaleźć analogie między filmowymi wydarzeniami a zamachem na prezydenta Adamowicza, chociaż zdjęcia zakończyliście przed ubiegłoroczną tragedią w Gdańsku.
Polityk w „Hejterze” ma na imię Paweł, a zamachowiec Stefan – jak prezydent Adamowicz i jego zabójca. Sceny z neofaszystami przypominają to, co działo się później w Białymstoku, gdy bandyci urządzali polowania na uczestników Marszu Równości. Takich podobieństw było więcej.