Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Do Jerzego Pilcha bardziej niż ckliwe frazy pasuje anegdota

Jerzy Pilch. „Nie chciałbym mieć innego życia”

Fraza Pilcha stała się rozpoznawalna i niepodrabialna. Spotkanie z czytelnikami w 2006 r. Fraza Pilcha stała się rozpoznawalna i niepodrabialna. Spotkanie z czytelnikami w 2006 r. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta
Do niedawna widywało go się w kapeluszu panama spacerującego po śródmieściu Warszawy. Jego była Wisła i Kraków, i Warszawa, którą też umieścił w powieściach – razem z szewcem i pralnią z ulicy Hożej.

Jedno z najlepszych pierwszych zdań w polskiej literaturze otwiera tom „Bezpowrotnie utraconej leworęczności”: „Z duszą na ramieniu przystępuję do bezceremonialnego opisywania moich bliźnich, z duszą na ramieniu i mózgiem w popłochu, bo wiem mało”.

Czytaj też: Zmarł Jerzy Pilch, wybitny pisarz, publicysta

Rozpoznawalny i niepodrabialny

To Pilch stworzył swój model felietonu, który był wybitną literaturą. Bywał ostry i bezceremonialny, potrafił jak nikt inny „zakręcić zdaniem”. Fraza Pilcha stała się rozpoznawalna i niepodrabialna (zaraz było wiadomo, kto próbuje go naśladować). Przed jego ostrym piórem drżały rzesze grafomanów. Miał nie tylko piękne początki opowieści (nie mówiąc o środkach), ale i zakończenia, tak jak finał opowiadania „Stary Kubica i ciemność”: „Stary Kubica idzie przez ciemność, przed nim stąpa dziecko z płonącą gałęzią, gdzieś zaś niedaleko, przybrawszy kobiecą postać (jak każe mityczne myślenie) – czai się samo zło”.

Wspinałam się kilka razy na czwarte piętro warszawskiej kamienicy, by zrobić z nim wywiad, zasiadałam w brązowym fotelu i zaraz jakoś schodziło na sprawy ostateczne. Ale zanim o Biblii, rozmowa schodziła oczywiście na Cracovię. Ledwo usiadł, a już szła anegdota: – Kiedyś czekam na Stefana Szczepłka przed meczem Legia–Cracovia i patrzę, a tu jeden z kibiców idzie w moim kierunku. Zaniepokoiłem się trochę, bo nie wyglądało, że chce podyskutować o literaturze, ani że zbliża się celem pozyskania autografu. Podszedł, klepnął mnie i mówi: „Szkoda, że jest pan kibicem tak chujowej drużyny”.

Czytaj też: Gwiazda literatury, kumpel z palarni

Głód ascezy i cysterny spirytusu

A Biblię akurat zwykle miał na biurku i czytał: – Jestem sceptyczny co do wielkiej obietnicy. Wierzę za to w to, co napisane jest w Biblii. Wczoraj przeczytałem „Księgę Sędziów”, mało jest takich makabrycznych ksiąg. Wierzę też pisarzom biblijnym. A w Pana Boga? Zobaczymy, jeszcze jest czas – mówił w 2008 r.

Kiedy rozmawialiśmy o jego rodzinnej Wiśle, zeszło na luterstwo, które było podstawą jego myślenia o życiu i śmierci. Luterskie były nie tylko jego felietony o księdzu Wantule, ale i powieść „Wiele demonów”: „Nie chciałbym mieć innego życia – mówił. Luterstwo dało mi siłę; przy wszystkich moich słabościach jest to myślę siła znaczna. Np. zawsze byłem i jestem święcie przekonany, że żeby coś osiągnąć w sztuce, trzeba trybu pracy księgowego i najlepiej, żeby to był księgowy o ewangelickich korzeniach. Żadnej cyganerii, żadnego natchnienia, żadnych upojeń. Moją tragedią i moim paradoksem jest oczywiście to, że przy takich przeświadczeniach, przy takim głodzie ascezy i dyscypliny, przy tak wielkiej niechęci, jaką mam np. do pijaków – okoliczności życiowe, jakby to powiedział Konwicki, zmusiły mnie do wypicia kilku cystern spirytusu. Niezbadane są wyroki pańskie”.

Ostatni felieton: Raczej nie staniemy się lepsi

„Dopiero zaczynam rozumieć coś z życia”

Zawsze schodziło też na czytanie prawdziwe, czyli powtórne czytanie ulubionych pisarzy. Ostatnio miał przy sobie Babla, wcześniej przeczytał kolejny raz całego Czechowa, Turgieniewa i Płatonowa. Przeczytał na nowo Kafkę, bo zastanawiał się, czy go nie przecenił. Tomasz Mann go prześladował, bo jego ojciec czytał go na okrągło. Do „Czarodziejskiej góry” wracał co dwa–trzy lata. Inny znakomity początek dotyczył porządkowania księgozbioru: „Gdybym nie miał pewności, że czynię to ostatni raz w życiu, odstąpiłbym i niczego nie czynił, ale ponieważ mam pewność, podjąłem zbożne dzieło i uporządkowałem bibliotekę” ( „Niewysuszona cnota porządku”).

Przy swojej pracowitości i uporze Pilch w ostatnich latach chorobę zamienił w literaturę: „Nie ma najmniejszego powodu, by choroba nie przypominała dobrze opowiedzianej historii” („Dziennik 2”). W kolejnych dziennikach i ostatnich prozach choroba wysuwała się na plan pierwszy, ale uchwycona tak, jak to tylko Pilch potrafił – drapieżnie: „Teraz trzeba napisać coś, co będzie nosić tytuł: »Księga dygotu«. I mam już pierwsze zdanie, tylko muszę nad nim popracować, bo nie jest jeszcze doskonałe stylistycznie: »Parkinson to kurwa nie choroba«. Kto wie, ten wie – zwodzi cię, okradnie, da ci nadzieję, obieca małżeństwo i nic nie spełni”. Nie można wspominać Pilcha bez tych jego „kurew” pięknie wplecionych w literacką frazę. W ostatniej naszej rozmowie w 2019 r. mówił, że dopiero teraz zaczyna rozumieć coś z życia, czyli z literatury.

Do Pilcha nie pasują podniosłe i ckliwe frazy, raczej anegdota. Chciałoby się go pożegnać więc słowami jego postaci, czyli księdza Lasoty z Wieszcząt, który nad grobem zmarłego ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych mówił: „Bądź zdrów!”. A potem dodawał: „w niebie”.

Jerzy Pilch: Uwagi o samotności

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną