JAKUB KNERA: – Jaki był Sopot, gdy pandemia najbardziej się nasiliła?
JOANNA CICHOCKA-GULA: – Wyludniony jak reszta świata. W końcu było miejsce do parkowania i dużo wolnych przestrzeni. Miasto wróciło do swoich korzeni i było po prostu sennym uzdrowiskiem. Z biegiem czasu pojawiły się kolejne odmrożenia, turyści zaczęli wracać. Otwarto Państwową Galerię Sztuki, Muzeum Sopotu i zapewniającą dużą otwartą przestrzeń Operę Leśną.
Jest inaczej niż przed pandemią?
Wszystkie miasta zostały wybite z rytmu. Co nie jest złe, bo to moment na zatrzymanie i zastanowienie się, co jest niezbędne i potrzebne. I dobra pora, żeby wyciągnąć wnioski, jak Sopot powinien funkcjonować w kulturze. Jaka ma być ta kultura, dla kogo i co jest ważniejsze: ilość czy jakość?
Na razie odmrożenia działają na większą korzyść kultury niż rozrywki. Instytucje kultury ruszyły, kluby są zamknięte, a festiwale muzyczne się nie odbywają.
Ciekawe, że trzeba było epidemii, żeby zatrzymać się przy wydarzeniach bardziej ambitnych, nierozrywkowych. Takich momentów jak epidemia będzie więcej – to czas dla ludzi kultury: żeby się zresetować i popatrzeć na funkcjonowanie kultury inaczej, także w skali światowej. To też ciekawy moment dla badaczy – myślę, że wiele z ich wniosków dotyczących kultury i jej funkcjonowania nie ma już racji bytu.
Dlaczego?
Z powodu zamrożenia instytucji kultury internet, który stał się głównym medium kontaktu artystów z odbiorcami, umożliwił wzmocnienie siły ponadlokalnych kontaktów twórców, a kultura w sposób bardziej demokratyczny stała się dostępna dla odbiorców. Zatarł się podział na centra i peryferia – ciekawe, jak wpłynęło to na edukację kulturową i dotychczas stosowane w niej działania.