Wielki ból, wielka strata. W Krakowie zmarła Józefa Hennelowa, ostatnia osoba ze starej gwardii „Tygodnika Powszechnego”. Takich ludzi w Kościele i w polityce rozpaczliwie dziś brakuje. Była wierząca, ale nie akceptowała klerykalizmu i religijnej ostentacji. Podobnie jak nachalnego obnoszenia się z patriotyzmem. Nazywana w kręgu przyjaciół i współpracowników Ziutą, przeszła wszystkie szczeble redakcyjnej kariery: od adiustatorki po zastępczynię redaktora naczelnego. Poznała przy tym niełatwy los kobiety pracującej w wyłącznie męskim otoczeniu. Znosiła go różnie, aż przyszła jej kolej.
Powierzono jej wyjątkowo trudną misję sprawozdawcy z procesu zabójców ks. Jerzego Popiełuszki. A po demokratycznym przełomie 1989 r. kolejne zadanie: posłanki z ramienia najpierw Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, a potem – Unii Demokratycznej Tadeusza Mazowieckiego. Czas transformacji dla tych środowisk niósł nadzieję i radość, ale nie szczędził wyzwań.
W obozie solidarnościowym zaczynała się „wojna na górze”, pierwszy sygnał konfliktów, które dziś targają Polską z nową, coraz bardziej brutalną siłą. Panią Józefę jako posłankę atakowano za to, że była rzekomą zwolenniczką aborcji. Tymczasem była przeciwniczką karania kobiet za aborcję – co wówczas proponowano na prawicy (politycznej i kościelnej). Nie cofnięto się przed antysemickimi insynuacjami, choć pochodziła z polskiej rodziny Golmontów, a jej ojciec szył sutanny księżom. Urodziła się w Wilnie, mieście wielu wiar, narodowości i kultur. To była jej mała ojczyzna, z której wyniosła szacunek dla tolerancji i dialogu.
We wszystkim wierna swoim wartościom, zawsze pozostawała gotowa do rozmowy z inaczej myślącymi i obrony słabszych. W swej publicystyce i działalności publicznej kierowała się etosem pierwszej Solidarności jako sojuszu dla dobra wspólnego ponad naturalnymi różnicami i podziałami.