Ariana Harwicz napisała powieść o matce niemowlęcia, która snuje dzieciobójcze fantazje, a nocami uprawia seks z nieznajomym mężczyzną. Samanta Schweblin stworzyła niepokojącą historię o maskotkach, którymi sterują ludzie podłączeni do internetu. Gabriela Wiener obsadziła samą siebie w roli głównej bohaterki prowokacyjnych reportaży o seksie i ciele, a Dolores Reyes mierzy się z tematem morderstw popełnianych na kobietach poprzez postać jasnowidzki-ziemiożerczyni. Strefa komfortu nie jest za często odwiedzanym miejscem przez autorki najnowszej latynoskiej prozy. Może dlatego jest o nich coraz głośniej na całym świecie. U nas w tym roku ukazało się co najmniej pięć ważnych książek autorek z Ameryki Łacińskiej, kolejne są w przygotowaniu.
To nie jest chwyt
„Nowy latynoamerykański boom jest rodzaju żeńskiego” – ogłosił trzy lata temu hiszpański dziennik „El País”. W samym artykule pojawiły się co prawda od razu głosy wydawców i wydawczyń kwestionujących tytułową tezę, ale trudno zaprzeczyć: to piszące kobiety odpowiadają dziś w dużej mierze za ferment na latynoskich scenach i rynkach literackich. W Ameryce Łacińskiej doszło do głosu pokolenie 30- i 40-letnich autorek i jest to głos świeży, radykalny i niezwykle ciekawy. Tym ciekawszy, że do niedawna właściwie niesłyszalny.
„Poświęć się dziennikarstwu i pisaniu powieści, bądź częścią tego pokolenia latynoamerykańskich kobiet, które robiły wszystko naraz, i odnieś sukces w długim cieniu boomu, w którym nie było ani jednej pisarki, wyłącznie wiernopoddańcze żony, które robiły wszystko i wszystko robiły dobrze, aby ich mężowie mogli pokończyć swoje książki i pewnego dnia zdobyć Nagrodę Nobla. Znajdź w sobie odwagę, by na południowym krańcu kontynentu pisać o emocjach i seksie zamiast tunelach i labiryntach” – pisze Gabriela Wiener w reportażu z „Seksografii” (tłum.