Nazwiska laureatki Louise Glück, które odczytał sekretarz Akademii, wielu czytelników nigdy nie słyszało. Amerykańska 77-letnia poetka była nieznana w wielu krajach, nie tylko w Polsce, za to w Stanach Zjednoczonych jest bardzo popularna i doceniona, otrzymała większość znaczących nagród. W Polsce zaledwie jej trzy wiersze pojawiły się w antologii „Dzikie brzoskwinie” Julii Hartwig wiele lat temu.
Glück jest 16. kobietą wyróżnioną literackim Noblem, pierwszą poetką po wyborze Wisławy Szymborskiej w 1996 r. Ostatnim nagrodzonym poetą był Szwed Tomas Tranströmer (2011 r.). Nobel dla Boba Dylana w 2017 r. był też odebrany jako nagroda poszerzająca pole poetyckie o teksty piosenek. Poetyckich Nobli nie jest w ostatnich latach wiele – kiedy w 1995 r. otrzymał tę nagrodę Irlandczyk Seamus Heaney, Szymborska podobno odetchnęła z ulgą, bo nie spodziewała się, że rok po roku dwa Noble powędrują do poetów. W latach 90. mieliśmy aż trzy Noble poetyckie – oprócz Szymborskiej i Heaneya otrzymał go jeszcze Derek Walcott, poeta karaibski. W latach 80. z kolei poezja została szczególnie doceniona: oprócz Miłosza laureatami zostali Wole Soyinka, nigeryjski poeta i dramaturg, Czech Jaroslav Seifert i Rosjanin Josif Brodski.
Miłosz po Noblu był nieustannie pytany przede wszystkim o Solidarność. Istotne było polityczne tło tego wyboru. Zupełnie inaczej rzecz miała się z wyborem Szymborskiej, która kojarzona była tylko z literaturą (nie w Polsce, gdzie i Miłosz, i Szymborska byli atakowani za dawne wybory polityczne). Tegoroczny wybór Louise Glück kieruje wzrok znowu tylko na literaturę, nie można kłócić się o sprawy polityczne, które często przyćmiewają wymiar literacki. Jak w zeszłym roku, gdy przy okazji wyboru Petera Handkego mało kogo interesowało to, co napisał, a raczej jego polityczne wypowiedzi.