Najpierw, jak zwykle, szukałam odpowiedzi w sztuce. Wybrałam „Wesele na Bródnie”, które nie opiera się konwencji klasycznego spektaklu. Jego twórcy, reżyserka Agnieszka Olsten i rzeźbiarz Paweł Althamer, wcielają się w główne role Gospodyni i Gospodarza. Samo słowo Wesele, świadomie nawiązujące do Wyspiańskiego, nie zostało wzięte w osobny cudzysłów, a z całego narodowego dramatu wyjęto zaledwie fragment kwestii Racheli: „zaproście tu na Wesele/ wszystkie dziwy,/ kwiaty, krzewy,/ pioruny,/ brzęczenia,/ śpiewy…”.
Posłużył on jako motto. „Chłopska chata rozśpiewana” u Wyspiańskiego to znak przymierza gości – miejskiej inteligencji, ziemian i Żydów. Wybaczone mają być dawne krzywdy („mego dziadka piłą rżnęli”), zasypane podziały stanowe, majątkowe, a nawet – częściowo – narodowościowe. Pod jednym dachem wszyscy mogą czuć się bezpiecznie, byleby ich myśli pozostawały obojętne na czające się za oknem i prowokujące do zadawania sobie pytań zjawy. Ukryty w nocnej mgle ukraiński wieszcz Wernyhora, wzywający do pojednania wszystkich narodów Rzeczpospolitej, mówi głosem niezrozumiałym dla większości biesiadników, jest tylko fantazmatem. Już Wyspiański dostrzegł, że poczucie bezpieczeństwa pod dachem dusznej izby wcale nie jest zdrowe; i nie chodzi tu o lockdown, a o obojętną stagnację – rozkołysani w chocholim tańcu biesiadnicy chorują na paraliż sprawczości, wszyscy śnią o potędze, lecz nikt nie zadmie w złoty róg.
Użyte jako motto słowa Racheli są tu czytane na opak, przywołane przez nią „dziwy, kwiaty, krzewy, pioruny, brzęczenia, śpiewy” mają wrócić nas „do natury”, gdzie nikt nikogo i niczego nie odgrywa, nie ma rozdanych ról, podziału na aktywną scenę i bierną widownię, na aktorów i publiczność.