Woody Allen i Ronan Farrow nie utrzymują ze sobą kontaktów. Podzieliła ich trudna historia rodziny, naznaczona psychiczną przemocą, zdradą i powracającymi od lat podejrzeniami o molestowanie seksualne. Ich nowe książki – autobiografia „À propos niczego” Allena i reportaż śledczy „Złap i ukręć łeb” Farrowa, dostępne i w Polsce – są świadectwem czasów, w których kruszy się dawny porządek, a ofiary odzyskują stłumiony przez wpływowych mężczyzn głos.
Pierwsza część „À propos niczego” przypomina, że Allen ma lekkie pióro, jest autoironiczny, wciąż uwodzi poczuciem humoru. Gdy opisuje swoje dzieciństwo – był utalentowanym sportowcem, szczególnie lubiącym baseball – lub wspomina pierwsze kroki stawiane na nowojorskiej scenie stand-upowej, jest czarujący i zabawny. Kiedy opowiada, jak postanowił zostać mistrzem kuchni (lekcje chciał pobierać u samej Julii Child, ta jednak odmówiła), wspina się na wyżyny komediowego talentu.
Zawsze miał dystans do swojej sławy, ale za wszelką cenę próbuje udowodnić, że nie jest inteligentem, za jakiego uważają go widzowie. „Okulary nie czynią człowieka szczególnym znawcą literatury, a co dopiero intelektualistą” – zauważa. Przyznaje się do kulturowej ignorancji, wymieniając filmy, których nie zna, i książki, których nie czytał. Dopiero z czasem odkrywa Czechowa, Dostojewskiego i Tennessee’ego Williamsa oraz dzieła Bergmana – wszystko, co wywarło olbrzymi wpływ także na jego filmy, szczególnie niekomediowe. Nieustannie zresztą podważa znaczenie tego, co zrealizował. Niektóre tytuły ceni, innymi gardzi, do żadnego z nich nie wraca. Nie interesują go opinie recenzentów ani publiczności: „Zamiast mieszkać w sercach i umysłach widzów, wolę mieszkać w swoim apartamencie”.