Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Jerzy Prokopiuk (1931–2021). Heretyk i gnostyk

Jerzy Prokopiuk (1931–2021) Jerzy Prokopiuk (1931–2021) Maciej Puczyński / Arch. pryw.
Śmierć Jerzego Prokopiuka można traktować symbolicznie jako kres pewnej epoki w zagmatwanym polskim życiu intelektualnym i duchowym.

Gnostyk i heretyk. Tak się przedstawił w najbardziej znanej swojej książce „Labiryntach herezji”. Pisał: „Szczycę się tym, że nim jestem. Jakże bowiem nie być dumnym, jeśli należy się do – niewielkiej, przyznaję – grupy ludzi, która nazwę swą bierze od umiłowania wolności i poznania? »Heretyk« bowiem to człowiek, który żąda dla siebie prawa wyboru, tak jak »gnostyk« jest człowiekiem, który nie negując znaczenia wiary, przede wszystkim pragnie poznania istoty rzeczy”.

Dla wielu osób Jerzy Prokopiuk był przede wszystkim pierwszym w Polsce tłumaczem dzieł i propagatorem myśli Carla Gustava Junga, co zarówno w czasach PRL zwalczającego każdą światopoglądową ekstrawagancję, jak i w wolnej Polsce opanowanej przez niby-liberalny materializm i polityczne wpływy Kościoła katolickiego wymagało wielkiego samozaparcia. Jung nie pasował do żadnej ortodoksji – ani tej hołdującej „czystemu rozumowi”, ani tej podziwiającej „chytrość rozumu”, ani tej religijnej.

Pierwszy artykuł o Jungu opublikował w miesięczniku „Więź” w 1961 r. Ale nawet kiedy 15 lat później ukazało się pierwsze wydanie zbioru pism Junga „Archetypy i symbole” w wyborze, przekładzie i ze wstępem Jerzego Prokopiuka, szwajcarski twórca psychologii analitycznej znany był u nas głównie w kręgach specjalistów (filozofów, psychologów, literaturoznawców) i ewentualnie nielicznych osób spośród zainteresowanych duchową rebelią wywołaną przez kontrkulturę. Jung do dziś uchodzi w Polsce za myśliciela kontrowersyjnego. Wyrzuca mu się akceptację nazizmu w latach 30., przypomina list Freuda, w którym ten oskarża swojego dawnego ucznia o antysemityzm. Psychologowie uważają go raczej za filozofa, terapeuci, coraz częściej ignorujący silne dawniej inspiracje psychologią humanistyczną, nie widzą żadnej przydatności w jego koncepcjach, zaś księża z tytułami naukowymi podchodzą do Junga (także jako twórcy teorii archetypów) w najlepszym razie nieufnie, zrażeni jego zainteresowaniami alchemią, astrologią, admiracją gnostycyzmu i buddyzmu zen, tudzież wielokrotnym manifestowaniem niewiary „w Boga jakiejkolwiek religii instytucjonalnej”.

Czytaj też: Jak potoczą się losy największych Kościołów i wyznań?

Mistrz z Komorowa

Jerzy Prokopiuk już wtedy, kiedy ukazały się wspomniane „Archetypy i symbole”, cieszył się sławą znawcy ezoteryki; pojawiał się niekiedy na uniwersyteckich spotkaniach ze studentami u boku prof. Andrzeja Wiercińskiego, antropologa religii i eksperta od różnych systemów magii i nurtów mistycyzmu. Jacek Dobrowolski, poeta i eseista, na wieść o śmierci Prokopiuka, z którym przyjaźnił się od 1967 r., napisał w mediach społecznościowych: „Zmarł ostatni z trójki wybitnych intelektualistów polskiego chrześcijańskiego gnostycyzmu, po swoim przyjacielu z lat młodzieńczych Andrzeju Wiercińskim i po Krzysztofie Maurinie”. Prof. Maurin, najstarszy z wymienionych, był wybitnym matematykiem, który zajmował się także filozofią i teologią oraz, podobnie jak Prokopiuk, związany był z kręgiem skupionym wokół słynnego antropozofa, astrologa i jasnowidza Roberta Waltera, zmarłego w 1981 r. Prokopiuk poznał Waltera na początku lat 50., a po dekadach, w ezoterycznym periodyku „Trzecie oko” (kilka lat po jego śmierci), opublikował wspomnienie, gdzie nazwał go „Wtajemniczonym”.

Rzeczywiście Walter, zwany Mistrzem z Komorowa, był postacią niezwykle ważną dla całego środowiska gnostyków, antropozofów oraz innych poszukiwaczy wiedzy tajemnej i ezoterycznej duchowości. Należał do wolnomularskiej loży Starożytnego i Pierwotnego Rytu Memphis-Misraim, mocno osadzonej w gnostycyzmie, kabale i okultyzmie. Gromadził wokół siebie i fascynował bardzo różne osoby – profesorów uniwersyteckich, psychologów, pierwszych w Polsce animatorów kultury alternatywnej. Do grona jego fanów należała Nina Andrycz, aktorka i żona jednego z największych dygnitarzy PRL, premiera Józefa Cyrankiewicza, ale wielkie wrażenie robił także na znanym psychoterapeucie Wojciechu Eichelbergerze. Poniekąd Walter był pośrednikiem między ezoterycznymi tradycjami a nową duchowością, która przyszła do Polski na fali zainteresowania zachodnią kontrkulturą. W istocie analogiczną rolę pełnił do końca swojego 90-letniego życia jego nieformalny uczeń Jerzy Prokopiuk (zmarł 18 marca br.).

Czytaj też: Gdzie się dziś czai zło?

Duchowa kultura oporu

Z autorem „Labiryntów herezji” rozmawiałem wielokrotnie. Choćby w Mikołowie, dokąd obaj jeździliśmy na zaproszenie Instytutu Mikołowskiego, by brać udział w organizowanych tam sympozjach i wieczorach dyskusyjnych. Pamiętam, jak pan Jerzy obruszył się, kiedy w którejś z rozmów, chyba w 2001 r., zasugerowałem, że jako ezoteryk jest przeciwnikiem racjonalizmu. Zaoponował ostro i przypomniał, że gnoza, którą jako zwolennik antropozofii uważa za swój kierunkowskaz, bynajmniej nie stoi w sprzeczności z rozumem, mieści się za to na przeciwległym biegunie w stosunku do wiary. No a poza wszystkim on sam, Jerzy Prokopiuk, nie ma nic przeciwko poznaniu erudycyjnemu, które – jak wiadomo – opiera się na rozumie i korzysta z tejże procedury poznawczej choćby wtedy, kiedy zajmuje się Jungiem, różokrzyżowcami czy Rudolfem Steinerem.

Czytaj też: Chrześcijaństwo, reinkarnacja. Mogą się spotkać?

Ówczesny dyrektor Instytutu Mikołowskiego Paweł Targiel sprowadzał tam różne osoby, także te, dla których z racji ich zainteresowań Jerzy Prokopiuk był rozmówcą wymarzonym. Dość wymienić malarza Andrzeja Urbanowicza, malarza, prozaika i eseistę Henryka Wańka, poetę i profesora anglistę, a swego czasu rektora Uniwersytetu Śląskiego Tadeusza Sławka, poetę Jarosława Markiewicza, benedyktyna zaangażowanego w dialog międzyreligijny o. Jana Berezę, filmoznawcę Tadeusza Sobolewskiego i jego żonę Annę, profesorkę z Instytutu Badań Literackich. Każda z tych osób w taki czy inny sposób interesowała się kwestiami związanymi z poszukiwaniami duchowymi – czy to z racji własnej praktyki twórczej, czy własnych doświadczeń egzystencjalnych i społecznych.

Dla większości z wymienionych ważny był buddyzm (w mieszkaniu Urbanowicza w Katowicach powstała pierwsza w Polsce wspólnota buddyjska, z którą żywy kontakt miał także Markiewicz). Ekspansją buddyzmu w Ameryce i jego wpływem na amerykańską poezję interesował się prof. Sławek, ojciec Bereza inspirował się buddyjską tradycją medytacyjną, zaś prof. Sobolewska dużo uwagi poświęciła różnym nurtom buddyjskim w esejach poświęconych mistyce, ruchowi Nowej Ery i nowej duchowości. Dla nich wszystkich liczyło się także poznawanie zachodniej hipisowskiej kontrkultury, co w czasach PRL tworzyło rodzaj osobistej i środowiskowej kultury oporu.

Tłumacz Nowej Ery

Kiedy w latach 80. przeżywaliśmy w Polsce apogeum zainteresowania wywodzącym się z duchowych nurtów kontrkultury ruchem Nowej Ery (New Age), Jerzy Prokopiuk chętnie objaśniał jego konteksty historyczne i filozoficzne. Tym chętniej, że orędownicy New Age’u przywoływali w swoich książkach bliskich jego sercu patronów duchowych ruchu, jak Carl Gustav Jung czy twórca antropozofii Rudolf Steiner.

Przypomnijmy, że w ujęciu encyklopedycznym („Encyklopedia Nowej Ery. New Age”, Wydawnictwo Astrum 1996) New Age swoją nazwę zawdzięcza astrologii, która głosi, że właśnie teraz, na początku trzeciego tysiąclecia od narodzenia Chrystusa, dobiega kresu astrologiczna era Ryb, rozpoczęta mniej więcej za pierwszych chrześcijan, po niej zaś nadejdzie era Wodnika. Wśród znawców trwają spory co do konkretnych dat. Jedni twierdzą, że początek ery Wodnika mamy już za sobą, inni – że trzeba jeszcze poczekać grubo ponad 100 lat, jeśli nie więcej. Ustalenia chronologiczne są jednak mniej ważne od treści, które kryje przyjęta nazwa. A te głoszą, że era Ryb jest/była epoką konfliktu, wojen, dysharmonii, zaś nadchodząca po niej era Wodnika przynieść ma długo oczekiwaną wszechświatową zgodę, harmonijne współistnienie człowieka z naturą.

Odnosząc się m.in. do owego paradoksu (Nowej Ery jeszcze nie ma, ale ma ona już od dawna swoich wyznawców), Jerzy Prokopiuk w książce „Ścieżki wtajemniczenia” pisał, że: „Czas Nowej Ery (...) jawi się jako ideał przyszłości, który realizować możemy już dziś, zrazu w skali jednostkowej, we własnym wnętrzu, następnie w ramach małych grup ludzkich (konfraterniach) i wreszcie – kiedyś – na skalę globalną, ogólnoludzką”. Natomiast w innym swoim tekście, napisanym w 1990 r. eseju „New Age Movement”, Prokopiuk tak wyjaśniał widzianą z pewnego dystansu specyfikę zjawiska: „Ruch Nowej Ery jest heterogenicznym zbiorem grup ludzi interesujących się zarówno wszelkiego rodzaju orientalnymi i okcydentalnymi »drogami wyzwolenia« czy mistyki i magii (...), jak i rozwojem zdolności paranormalnych, takich jak jasnowidzenie, telepatia czy psychometria, »obsługiwanych« przez wszelkiego rodzaju nauki tajemne z astrologią i różnymi »mancjami« (Yijing, tarot), na pierwszym miejscu interesujących się polepszeniem swego zdrowia fizycznego (...), interesujących się ekologią w najszerszym znaczeniu tego terminu. (...) Do zbioru tego zaliczyć jeszcze należy ruchy walczące o całkowite równouprawnienie kobiet (feminizm) czy alternatywne formy wychowania dzieci i młodzieży (pedagogika alternatywna)”.

Czytaj też: Najpierw była Bogini

Trudna nadzieja gnostyka

Nietrudno zauważyć w tych cytatach sympatię dla idealizmu nowych ruchów społecznych i nadzieję na lepszą przyszłość świata. Nie znaczy to jednak, że Jerzy Prokopiuk optymistycznie komentujący tę czy inną „utopię realizowaną” nie zauważał fundamentalnych zagrożeń stojących przed współczesną rzeczywistością. W 1999 r. wypowiadając się dla „Polityki” w kwestii rosnącej u schyłku starego millenium popularności przepowiedni zwiastujących rychły koniec świata, poczynił wyznanie radykalnie pesymistyczne: „Nasze czasy charakteryzują się szczególną działalnością trzech rodzajów istot demonicznych. Są to istoty lucyferyczne. To te, które poprzez środki masowego przekazu po prostu nas oszukują i tworzą światy iluzoryczne. Istoty arymaniczne to te, które poprzez naukę, technikę, terror i oczywiście także poprzez swoistego rodzaju fałsze chcą z nas uczynić właściwie coś w rodzaju maszyn. Wreszcie najgorszy rodzaj, istoty asuryczne, które chcą zamienić nas w to, co w antropozofii nazywa się inteligentne bestie. Jak się przyjrzeć tym młodocianym mordercom, to są pierwsze eszelony tych pokoleń między zwierzęciem a człowiekiem. Koniec wieku, koniec tysiąclecia czy koniec ludzkości to nie jest koniec zewnętrzny, wyłącznie cywilizacyjny. To jest koniec istoty człowieka”.

Dziś ta zła wieść sprzed przeszło dwóch dekad znajduje wciąż nowe uzasadnienia, choć warto mimo wszystko pamiętać, że jej autor, heretyk i chrześcijański gnostyk, jeszcze długo po jej wygłoszeniu nie tracił osobistej werwy poznawczej i niezależnie od krytycznej przenikliwości umysłu nie rozstawał się ostatecznie z nadzieją – trudną nadzieją gnostyka.

Czytaj też: Wodnik kontra Jezus

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną